Rejent się uśmiechał. Przy stole jednak do traktowania żadnego nie przyszło. Szczuka pił, co mu nalewano, jadł i przyskwarzone, i niedopieczone, przydymione i stęchłe — a milczał, że z niego słowa nie było można dobyć. Wino, piwo, wódkę połykał, jak wodę i nic na nim znać nie było.
— O! to gracz! — mówił po cichu Piętka, — to gracz!
Tymczasem z beczułki więcéj wysączył Ozorowicz i on sam, niż ów gość obojętny i zamyślony...
Gdy od stołu się ruszyli, jéjmość, która miała ciągle łzy w oczach, uciekła; Piętka poszedł po papiery, zaczęto na seryo już się brać do interesu.
— Jakże się panu Pobereże podoba? — spytał gospodarz.
— A cóż? majątek w ruinie, — rzekł Szczuka, — jak dla mnie — ujdzie — dam sobie z nim rady. Zechcesz sprzedać, warunki będą przystępne, kupię — nie, to pojadę daléj.
Oburzył się na „ruinę” — Piętka, ale zaprzeczyć nie mógł, że trochę było gospodarstwo opuszczone... Rozprawiano, nie spiesząc wcale, gdy jeden z dworzan pana Szczuki, wywołał go, oznajmując, że w ganku nań Aaron czeka.
Zaintrygowało to wszystkich, lecz dopytywać nie śmieli o co chodziło; Szczuka wyszedł... Gospodarz byłby się podkradł dla podsłuchania rozmowy, lecz gość z arendarzem wysunęli się w dziedziniec.
Aaron stary miał minę kwaśną.
— A cóż? — zapytał Szczuka.
— Ani słuchać nie chce o sprzedaży, — odparł żyd, — daremnom się starał go na to namówić. Zburczał mnie.
— Wola jego! — rzekł zimno Szczuka, dobywając sakwy i biorąc z niéj trzy czerwone złote, które w rękę włożył Aaronowi; — a to za fatygę — dodał — upierać się nie będę...
Stary faktor skłonił się nizko — piękne węgierskie dukaty przemówiły do serca jego...
— Przyznam się jaśnie panu — począł, kłaniając się, — że mnie bardzo żal i pana Śniehoty, i tego, że my tu jaśnie pana miéć nie będziemy. Ale z panem Śniehotą rada trudna... Ledwie go fizyk trochę podreperował... człek nie młody, a no mu w głowie świta, chce się żenić... trzeci raz... nu! I na co to jemu?..
— Nie wiesz z kim? — zapytał Szczuka.
— Jaśnie pan tu naszych panów znać nie może... To panienka uboga, a matka... z pozwoleniem głupia...
— Jak się zowią?
— Oni tu mają trzech chłopów... wdowa się nazywa Zębowska... jéj mąż był kasyerem u Sapiehów... nie wielkie to rzeczy!
Machnął ręką. Szczuka, jakby mu tego było dosyć, skłonił głową, i pożegnawszy żyda powrócił do dworu.
Tu już Piętka miał czas się rozmówić z Ozorowiczem, a Rejent mu wyperswadował, żeby na niego zdał sprawę i samych ich z sobą zostawił.
Stało się, jak Ozorowicz chciał; zamknęli się z papierami w tak zwanéj kancellaryi, w któréj ani pióra całego, ani kałamarza nie było... Mrok już padał, gdy niecierpliwy Piętka powrócił i zastał Szczukę nad papierami.
— Dziesięć tysięcy czerwonych złotych daje — szepnął na ucho — ale chce w aktach kwerendy... a długi tyle wynoszą...
— Pal go djabli, — cicho rzekł Piętka, — niech mi da do ręki gotówką dwa tysiące czerwonych i niech sobie z kredytorami robi, co chce... niech się za łby wodzą.
Na téj podstawie rozpoczęły się umowy i nie doprowadziły do niczego. Nazajutrz postanowiono jechać do akt, do Łucka. Szczuka nocował; posłano po owies do Kołków, bo Piętka swój był żydom sprzedał i konie zgoninami żywił. Biédna Kasia płakała w kątku...
Śniehota, mieszkający w Rozwadowie, nie był starym jeszcze, ale go smutne życia przygody i własna natura, niespokojna, namiętna, zgryźliwa, nad lata przybiły i zgniotły. Wyglądał staro, mizernie, prawie straszno.
Obawiali się go wszyscy, a kto mógł unikał. Chodziły o nim najdziwniejsze wieści, że się ze starym ojcem źle obchodził, że żony dwie zamęczył, że dzieci pomorzył surowością i szałem, jaki go czasem opanowywał. Przypisywano mu téż ucieczkę brata starszego, a wiadomo było, że cały potém majątek zagarnął, z którego teraz jeden Rozwadów pozostał.
Życie Śniehoty było osobliwe... tak mało zrozumiale, jak on sam. Były czasy, gdy niby sobie skarbiąc miłość ludzką, zbliżał się do sąsiadów, spraszał, przyjmował, pana chciał udawać, potém się zamykał, nie odmykając drzwi nikomu, kwaśny, zły, chory... Rok jeden cały w łóżku przeleżał, kawęcząc... Rozrzutność zastępowało u niego nagłe skąpstwo; ludzkość — wstręt do wszystkich; słowem, żył wybrykami i fantazyami. Ludzie Rozwadowieccy obawiali się go i lekceważyli...