Strona:PL JI Kraszewski Śniehotowie from Romans i Powieść No6 page82.jpg

Ta strona została skorygowana.

Nigdy przewidziéć nie było podobna, ani jak się z kim obejdzie, ani co jutro zrobi, ani jakim się okaże... Przychodziły nań miesiące skruchy i nabożeństwa, gdy codzień mszy na klęczkach słuchał, potém pół roku w kościele nie bywał i spowiedź wielkanocną przepuścił.
Aaron, który do niego przybył z ofiarą korzystnéj sprzedaży Rozwadowa, zastał go wcale téż inaczéj, niż się spodziewał... Odmłodzony był, ogolony, ubrany, jak od święta i — choć mizerny, nadrabiał fantazyą, udawał humor dobry.
Ale gdy mu żyd opowiedział o co chodziło, nagle, jakby minę prochem wysadził, zaperzył się okrutnie.
— A co to ja! bankrut... facyendarz, żebrak, którego chcecie puścić z torbami! — zawołał. — Ja mam Rozwadów sprzedawać? Dlaczego? któż to mi na gardle siedzi? Chcielibyście się mnie pozbyć? A to mi także piękny projekt!...
Aaron się uląkł i począł tłumaczyć tém, iż mu się tu nieszczęściło, — że z przywiązania do niego myśl tę poddawał, — ale go ukołysać nie mógł.
Konie stały u ganku; wyjechał zaperzony Śniehota, a żyd do Pobereża przybył, oznajmić, jak rzeczy poszły; nie mógł sobie darować stary fałszywego kroku, lecz miał nadzieję, iż dziedzic tego za złe nie weźmie.
Drugiego, czy trzeciego dnia Aaron już się był uspokoił, gdy z Rozwadowa po niego przysłano, aby do dworu natychmiast jechał... Zaprzężono więc biédkę i stara klacz bułana zawiozła go przed wrota.
W ganku czekał nań Śniehota, chodząc niecierpliwie.
Ledwie go zobaczywszy, zdala począł wołać:
— A co? gadaj że, czy Pobereże sprzedane?
Żyd, u którego się Ozorowicz zatrzymał na chwilę, odparł, że, wedle wszelkiego podobieństwa, przedaż przyjdzie do skutku, iż Piętka na dwu tysiącach dukatów do ręki przestaje, a kupiec tysiąc osiemset ofiarował... i sto czerwonych złotych porękawicznego saméj pani.
— Cóż to za człek? — marszcząc brwi, począł Śniehota. — Zkąd go tu licho przyniosło? Jakiś przybłęda? nikt go nie zna... obcy... Wlézie mi pod bok i gotów pokoju nie dać.
Aaron, który za pierwszą swą winę pragnął rozgrzeszenia i usiłował się przypochlebić panu, począł jaknajobszerniéj i najdokładniéj opisywać owego Szczukę, jego przybycie, spotkanie z Piętką i co potém nastąpiło. Weszli do pokoju, a tu arendarz się zdziwił, bo dawny nieład i opuszczenie, które panowało w Rozwadowie, znikły i dom znowu przybrał bardzo przyzwoitą postać. Znać na nim było staranie... Sam pan téż wyglądał inaczéj, — ale choć udawał raźnego i wesołego, chwilami się marszczył i posępniał.
Nie krył się z tém, że mu nowy sąsiad nie był na rękę.
— Z tym szaławiłą Piętką, było mi — tak z nim, jak bez niego — nie lazł mi przynajmniéj w oczy, bo wiedział, że pieniędzy nie pożyczę, owsa mu nie dam i jego głupich konceptów słuchać nie lubię... Kto wié, co będzie z nowym tym... Między Rozwadowem a Pobereżem, że to były majątki w jednym ręku, są dyferencye na łąkach i w lesie... gotowy proces, a nim do niego przyjdzie, bijatyka... bo ja swego nie daruję...
Aaron starał się go pocieszać i uspokajać, jak umiał. Trwała rozmowa długo, gdy Śniehota nagle się obróciwszy do niego, zawołał:
— Słuchaj Aaron! ja wierzę, że ty mi dobrze życzysz... Cobyś ty powiedział, gdybym się ja chciał raz jeszcze ożenić?
Żyd milczał długo.
— No, co myślisz, mów... przyjmę, co powiesz.
— To jest taka sprawa, — odezwał się zagadniony, — że w niéj każdy sobie sam najle-