piéj poradzić może... Według naszego zakonu, każdy się powinien żenić, póki ma siły i zdrowie... A no — jeśli wolno spytać — z kim się jasny pan żeni?
— To jeszcze, na dwoje babka wróżyła — odezwał się zcicha Śniehota, — cobyś powiedział na pannę Zębowską?
Żyd zamilkł, ale głową kiwał.
— Uboga dziewczyna, to prawda — mówił Śniehota, — matka ma nędznych trzech chłopków, i bodaj mało co w kuferku... ale panna wychowana przy księżnie, piękna i rezolutna...
— Tylko winszować — odpowiedział Aaron, wiedząc, że w takich sprawach sprzeciwianie się nie pomaga nic, a zniechęca.
Śniehota westchnął smutnie.
— Młode to... a jam już trochę poddeptany...
I urwał... Mówili dłużéj, zwrócił rozmowę gospodarz w końcu, i dodał:
— Znasz tego Szczukę? jeślibyś go widział, uprzedź, proszę, żeby mi wizyty nie oddawał, ja go znać nie chcę i nie potrzebuję... U mnie nie bywa nikt, niech mi da pokój. Nie wiem czemu śmierdzi mi ten człek od czasu, jak chciał Rozwadów kupować.
Na tém się skończyło.
W kilka dni gruchnęła wieść po całém sąsiedztwie, rozwieziona przez Ozorowicza, że Pobereże zostało sprzedane. Biédna Kasia, siedząc na kufrze, płakała; dzieci, widząc matkę we łzach, zawodziły boleśnie, a Jeremek uszczęśliwiony klęczał przed jéjmością i po rękach ją całował, zaprzysięgając poprawę i statek. Wynosili się do Warszawy. Szczuka narzucił coś jeszcze, aby zaraz objąć majątek.
W kilka tygodni nie było ani śladu Piętki w Pobereżu, tymczasowo bowiem wyniósł się do miasteczka, a we dworze, nowe rozpoczynało się panowanie... Nadchodząca już zima, przeszkodziła tylko niecierpliwemu nabywcy natychmiast wziąć się do restauracyi domu; oczyszczono połowę i nieznany człek wniósł się do niéj. Podstarości Mięta, choć nie na wiele przydatny, utrzymał się w obowiązku; dworscy ludzie zostali wszyscy na miejscach, ale nowe życie weszło z nowym dziedzicem do Pobereża.
Grosz płynął i ład niebywały zaprowadzano wszędzie.
Zaraz po objęciu dworu, z wielkim przestrachem i grozą wszystkich, Szczuka rozkazał drzwi do pustéj części domu odbić i poszedł ją opatrzéć.
Nikt z ludzi nie ważył się zrazu pójść za nim; ciekawi zaglądali od progu. Lat wiele już upłynęło, jak tam ludzka nie postała noga. Ruina była okropna. Sufity leżały na podłogach, ściany miejscami środkowe popruchniały tak, że je palcem przebić było można. Ptastwo, myszy, szczury lęgły się swobodnie, grzyby rosły pod ścianami, żółte jakieś mdlę roślinki, wynikłe, długie gałązki i liście blade ku szparom i słońcu wyciągały.
Stęchliznę i gnilec czuć było wszędzie. W pośrodku tego straszliwego zniszczenia, gdzieniegdzie jednak pozostał ślad dawnego życia: kilka kamiennych kominów, stare piece kaflowe, okładziny rzeźbione, w których poszarpanego obicia wisiały ostatki.
W dawnéj kaplicy drewnianego ołtarza i czteréch podobnych lichtarzy, nikt nie ruszył; poopadało z nich złocenie, a ewangelie i epistoły zbutwiały od wilgoci.
Na ścianach obrazów poczerniałych rozpoznać nie było podobna, co przedstawiały.
Szczuka obszedł dokoła sale i gabinety; może miał myśl cóś z tego kazać zrobić jeszcze, bo główny ścian wianek dobrze się jeszcze trzymał, ale o tém nikomu nic nie powiedział. Człowiek był wogóle zamknięty, milczący, zagadkowy, nie szukał znajomości i nie odtrącał ich — słuchał chętnie, mówił nie wiele. Czas spędzał, że to jesień była, u komina, przykładał po polanie do ognia, patrzał tak godzinami na ognisko i milczący siedział do późnéj nocy.
Słudzy, co z nim przybyli, zdawali się pana naśladować. Spodziewano się z nich coś dobyć o tym Szczuce, co zacz był, co dawniéj porabiał, — a no jeden, jak drugi, ledwie obojętném słowem zbywali ciekawych.
Ozorowicz, który przy kupnie zrobił znajomość z panem Szczuką i zwąchawszy grosz u niego, niezmiernie mu nadskakiwał, przesiadywał tu czasem po całych dniach. I ten jakoś nic z niego nie wyciągnął, a tę tylko uczynił uwagę, że Szczuka zdawał się, niewiadomo zkąd, czerpać doskonałe informacye o okolicy, o ludziach, bo lepiéj znał ten kraj, w którym był nowym, niżby się można było spodziewać.
O pół mili od granicy Pobereża, w Myzie, miała owych trzech chłopów pani Zębowską, wdowa... W maleńkim dworku mieszkała tu z Domką, córką swą, o którą właśnie stary Śniehota się miał starać. Mąż Zębowskiéj służył niegdyś za kasyera u Sapiehów, jéjmość sama z dworu księżnéj wyszła za niego, córka jéj przy młodéj księżniczce się wychowywała. Śmierć Zębowskiego, kobiety nawykłe do trochę lepszego świata, zmusiła szukać przytułku na wsi, bo i staréj księżnéj wkrótce na świecie nie stało i księżniczka zamąż wyszła...
Strona:PL JI Kraszewski Śniehotowie from Romans i Powieść No6 page83.jpg
Ta strona została skorygowana.