Strona:PL JI Kraszewski Śniehotowie from Romans i Powieść No6 page84.jpg

Ta strona została skorygowana.

Wdowa z córką musiała się przenieść, jak sama mówiła, w tę obrzydłą dziurę i rozpaczała, że ją los na Polesie skazał. Zębowska wdowa, choć dobrze nie młoda, stroiła się i krygowała, a panna!!... niktby nie powiedział, że to na trzech chłopkach siedziało!
Domcia była aż nadto piękną panienką, dobrze tego świadomą, że jéj Pan Bóg dał twarzyczkę niczego. Mówiła ona po francuzku, śpiewała włoskie arye, czytała książki, lubiła rozmowę, odzywała się stylem dosyć wyszukanym, i — nie mając przed kim popisać z talentami — musiała, równie jak matka, rozpaczać, że ją przeznaczenie na tę pustynię rzuciło. Zębowskie obie, matka i córka, wybierały się już drugi rok ciągle do Warszawy, do jakichś krewnych i zawsze dla pewnych przeszkód wybrać nie mogły... Podróż ta stała na programmie, mówiono o niéj ciągle; jakim sposobem Śniehota zrobił z sąsiadką znajomość i pociągniony zalotnością i wdziękiem Domki, wpadł na myśl uszczęśliwienia jéj — nikt nie wiedział... Dziwniejsza daleko rzecz, że Szczuka w kilka tygodni po objęciu Pobereża, nigdzie jeszcze nie zajrzawszy, jednego poobiedzia, gdy pono wiedział przez Aarona, że Śniehota był w miasteczku, ruszył w odwiedziny do pani Zębowskiéj.
Mówiono tu o nim wiele, ale się go ani śmiano spodziewać... Zdziwiła się pani kasyerowa niezmiernie, gdy bryczka zaszła i Szczuka się jéj przedstawił, jako sąsiad, proszący zabrać znajomość.
Jeden rzut oka na człowieka dał poznać jéjmości, że ten sąsiad musiał w świecie bywać, i znał lepsze towarzystwa; — Śniehota się przy nim smutnie wydawał... ze wszech względów...
Panna téż wyszła nie bez wielkiéj ciekawości do tego gościa, który, zająć ją umiał ożywioną rozmową i obejściem, książęcy dwór przypominającém... Być może, iż do dobrego wrażenia przyczyniło się i to, że o bogactwach dziedzica Pobereża szeroko mówiono, a Pobereże w każdym razie więcéj było warte od odłużonego Rozwadowa.
Pani Zębowska starała się okazać z najlepszéj strony, mówiąc cały czas o książęcym dworze, o książętach, o swych znajomościach i o — projektowanéj podróży do Warszawy, aby córce nie dać zardzewiéć w tém Polesiu obrzydłém.
Szczuka, jakby tylko dla sąsiadki, był wesół, jak nigdy. Z panną Domką żartował, kilka miłych jéj powiedział komplementów i, mimo że człowiek był nie młody, łysy, nie piękny, uczynił na kobiétach nader miłe wrażenie.
— Jak to zaraz znać, kto na świecie bywał — mówiła po jego odjeździe pani Zębowska... To dworak! to bywalec! I — nie można powiedziéć; wygląda wiele jeszcze na swój wiek młodo.. nie tak, jak ten wywiędły Śniehota...
Pani Zębowska osobą była praktyczną i nie taiła przed córką swoich pomysłów i planów.
— Powiem ci szczerze — dodała — gdyby temu na myśl przyszło się starać o ciebie. — ja bym go wolała... Ja się tego Śniehoty boję. Czasem jak spojrzy, gdyby mieczem przeszyje... i — choć nie jestem przesądna — a ludzie o nim straszne rzeczy gadają...
Zamyślona panna Domka nic nie odpowiedziała, matka mogła słusznie wnosić z tego, iż była może jéj zdania. — Jednakże obie panie z pierwszych odwiedzin wcale nic wnosić nie chciały, aby nie doznać zawodu...
Tegoż samego wieczora powrócił Śniehota z miasteczka i dowiedział się przez swoich szpiegów, iż Szczuka był w Myzie.
Pobladł jak ściana. Miał on od początku jakiś instynktowy wstręt do tego nieznanego mu człowieka; teraz przemienił się on prawie w nienawiść, — ściął usta i zmilczał... Dawało to grubo do myślenia, iż z całego sąsiedztwa Szczuka pierwszą wybrał Myzę.
Nazajutrz, przed południem, całą noc spędziwszy bezsennie, poleciał Śniehota do wdowy.
W progu już blady i zmieniony, drżącym głosem zagaił:
— Był tu słyszę ten przybłęda... Szczuka... Szczuka! Jaki Szczuka?!.. Ja go zmuszę się wymodlić, bo moja matka była Szczuczanka... Przybłęda jakiś i nie wiedziéć zkąd... wywłoka!
Taki miał sposób mówienia dziwaczny Śniehota, gdy był poruszony. Naówczas nie zważał gdzie się znajdował, i co sobie z jego gwałtowności wnosić mogli drudzy — nie był panem siebie — unosił się.
Słowa te wyrzeczone w progu do pani Zębowskiéj, którą zastał samę w pokoju — ździwiły ją i zastraszyły. Zmięszała się; Śniehota, którego po raz pierwszy widziała w takim gniewie, nie dającym się wytłumaczyć, zwłaszcza w domu obcym i tak obcesowo wybuchającym, — zmiarkował, że zamiast poprawić — popsuje sobie może sprawę.
— Przepraszam, moję dobrodziéjkę, — rzekł, całując ją w rękę — uniosłem się, bo — bo, widzisz asińdzka...