Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 44 Ł 1 1.png

Ta strona została uwierzytelniona.
AWANTURA.
POWIEŚĆ OSNUTA NA PLOTCE.
Przez
J. I. Kraszewskiego.

26 Maja 1884.
Magdeburg, w twierdzy.

Dlaczego państwo Pawłowiczowie, para gołąbków prawdziwa, choć oboje gołębie lata młodości dawno przeżyli, zwyczaj mieli ze Starego Miasta na przechadzkę wieczorną chodzić nie gdzieindziéj jak do Ogrodu Krasińskich, tego smutnego, opuszczonego i zapomnianego kątka, pozbawionego wszelkiego wdzięku i ogołoconego ze wszelkiego życia — było rzeczą może dla nich samych niewytłómaczoną.
W późniejszych życia latach nic łatwiejszego nad nad nabranie nałogu. Dosyć jest parę razy powtórzyć czynność jedną, aby się stała potrzebą.
Nie codzień mogli zacni małżonkowie pozwolić sobie przechadzki, ale jéjmość, troskliwa o zdrowie męża, usiłowała go wyprowadzać na świeże powietrze — a nie było serdeczniéj posłuszniejszego męża nad pana Teofila Pawłowicza.
Przed laty wielu para ta szczęśliwych małżonków cieszyła się przyjściem na świat synaczka Lutka...
Dzieciak, ukochany przez rodziców, dochodził już, rozwijając się szczęśliwie, siódmego roku życia, gdy jedna z tych nieubłaganych słabości dziecięcych, które, jak jastrzębie na ptactwo małe, spadają na kolebki, wyrwała z objęć zrozpaczonych rodziców jedyną ich pociechę.
Matka lub ojciec padliby byli ofiarą téj boleści okrutnéj, jaka ich niespodzianie dotknęła, gdyby Salusia nie czuwała nad ukochanym jéj Teofilem, a Teofil nie przemógł swojego żalu dla ratowania żony. Oboje kłamali pobożnie rezygnacyę, poczęli się uśmiechać do siebie, wyszukiwać dystrakcyi, rozrywek, zajęć, czuwać nad sobą i zwolna życie ich stało się znośném.
Lat wiele przeszło od téj chwili tragicznéj zgonu dziecięcia, w któréj oboje rodzice klęczeli załzawieni u zimnych zwłok Lutka. Pan Teofil starał się nie wspominać nawet dziecka, aby żony nie rozżalać, Salusia udawała wesołą, jakby zapomniała jedynaczka, ale oboje w skrytości jeszcze tę stratę opłakiwali.
Bóg ich już późniéj potomstwem nie pocieszył; zostawszy parą gołębi osieroconych, żyć musieli już tylko dla siebie.
Smutne to było życie, pozbawione celu, bez przyszłości, bez możliwéj pociechy. Szczęściem posiwiałe gołębie, związane węzłem wspólnéj boleści, kochały się, może inaczéj jak dawniéj, ale kto wié, czy nie goręcéj, niż kiedykolwiek.