Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 61 Ł 1.png

Ta strona została uwierzytelniona.

Wybiegłszy na ulicę, jakby się wyrwał z piekła, Lutek nie miał odwagi pójść prosto do domu; potrzebował rozmyślić się, ochłonąć, rozważyć, co ma czynić, przypomniéć sobie najmniejsze okoliczności.
Łzami nabiegły mu oczy, drżał.
Na najświetniejszą przyszłość u boku téj kobiety, która go się wyrzekła, nie zamieniłby nędzy ze starą Pawłowiczową. Zdawało mu się, że teraz kochał ją mocniéj jeszcze.
Hrabina Idalia nie podobała mu się od piérwszego wejrzenia, coś go od niéj odpychało, widział w niéj potworę.
— O, mój Boże! — mówił sam do siebie, biegając po Saskim Ogrodzie — co za los mój! jakie położenie! Trzeba było, ażebym ją znalazł, widział, aby ona prawie mnie poznała!
Nim powrócił na Stare Miasto Lutek, pomimo uroku, jaki dla niego miała Olesia, uczynił mocne postanowienie bodaj chorego udać, a zerwać stosunki z hrabiną Strzelecką.
Nie chciał jéj widziéć więcéj.
Obawiał się tylko, aby nagła ta ucieczka nie dowiodła, że zbyt wielką wagę przywiązywał do jéj zwierzenia się.
Potrzebował okazać się obojętnym zupełnie, sądził więc, że raz jeszcze wypadnie mu może pójść do hrabiny, poskarżyć się na niezdrowie, a potém w domu pozostać.
Nadchodziła pora, w któréj zwykle się wszyscy rozjeżdżali z Warszawy, Strzeleccy więc także mieli ją opuścić, a Lutek swobodniéj odetchnąć.
Z myślami temi spędziwszy więcéj niż godzinę na przebieganiu alei ogrodu, zwrócił się nareszcie na Stare Miasto, wiedząc, jak go tam niecierpliwie matusia zawsze oczekiwała.
Zastał ją samą, niepewną, czy on wróci na wieczerzę, uradowaną niezmiernie, gdy chód jego posłyszała. Nigdy tak wcześnie nie wracał