stało, nie dopomniała się o prawo zjedzenia téj resztki.
Pragski mógł się tym wypadkiem pochwalić jak cudem. W świecie już Strzeleckiego miano za żebraka.
Obawiano się zawczasu tego pasożyta, który mógł spaść na rodzinę.
Pragski zyskał imię i wziętość, a o to mu właśnie chodziło.
W Strzelczu, na pograniczu Galicyi, gdzie hrabia Adaś zmuszony był się zamknąć, zaopatrzono pałacyk w to wszystko, co się z Warszawy i innych rezydencyi dało pościągać. Miał więc piwnicę zaopatrzoną, dom ze staroświecka ale po pańsku umeblowany, koni kilka, powozów aż nadto, sprzętu do zbytku, i zrezygnowany był na pustelnię tę, dostawszy kucharza, który pod wskazówkami Raszkana gotował cale znośnie. Inspekta i ogród obiecywały nowalie. Sąsiedztwo Strzelcza było przyjemne, obowiązków nie czuł żadnych hrabia Adaś. Cóż więcéj starzejącemu się było potrzeba?
Miał nawet tyle, iż raz w rok mógł odwiedzić Warszawę i Stępkowskiego.
Lutek ochłonął i uspokoił się zupełnie, dowiadując się, że hrabina Idalia wyjechała za granicę. Wstręt, jaki miał ku niéj, łączył się z obawą.
Wyjazd, o którym mówiono, że jest stanowczym, ruina Strzeleckich, ogłoszona sprzedaż pałacu ich, zapewniały Lutkowi, iż nic już przyszłości jego nie zagrozi.
Z zetknięcia się z większym światem, który nie był bez uroku dla niego, Lutek wyniósł jednak wrażenie niezbyt miłe. Poznał bliżéj tylko hrabinę i Witolda. Instynkt w nim wskazywał mu niebezpiecznego człowieka, szyderstwo nieustanne odstręczało od niego.
Odetchnął teraz, nie potrzebując już ani bywać u hrabiny, ani odwiedzać hrabiego Witolda.
Żal mu było jednéj sympatycznéj Olesi, w któréj był rozkochany i myślał o niéj ciągle.
Nie wiedział o tém, że i w jéj losie zaszła zmiana stanowcza.
Przeznaczeniem jéj było, ażeby krewni podawali sobie z rąk do rąk sierotę. Olesia, śmiejąc się, mówiła, że już przeczuwała zwrot jakiś nowy.
Nie omyliło ją przeczucie.
Hrabina, u któréj była w ostatku na rezydencyi, zaczynała sobie przykrzyć pobyt jéj w swoim domu z obawy, aby w nim nie pozostała na zawsze. Tymczasem nastręczyła się opiekunka nowa. Była nią bezdzietna, niezbyt bogata, ale rządna, oryginalna wdowa z hrabiów * * * senatorowa Lubicka.
Stopień pokrewieństwa, jaki ją łączył z Olesią, był prawie ten sam, co z hrabiną. Lubicka nie miała dotąd nikogo przy sobie, a potrzebowała lektorki i towarzyszki. Rzuciła okiem na Olesię, i dziewczę się jéj podobało.
Senatorowéj brakło dzieci, familii bliższéj, zajęcia, nudziła się. Pobożna dosyć, dewocyi oddać się całkiem nie mogła. Temperament miała żywy i wesoły, świat jako widowisko dosyć ją zajmował. Trochę złośliwości i dowcipu mając sama, umiała je ocenić w Olesi.
Sierota na zadane sobie pytanie, czyby nie chciała zamieszkać z senatorową, bez namysłu przyjęła jéj ofiarę.
Teraźniejsza opiekunka obchodziła się z nią opryskliwie, dumnie i nieustannemi monitami dręczyła, a dowcipu jéj i wesołości znieść nie mogła; nie cierpiały się obie.
— Moja kochana Olesiu — odezwała się do niéj chuda, sucha, kaszląca, ale żywa i wesoła prawie zawsze senatorowa — mnie się zdaje, że my się zgodzimy z sobą; naprzód ja rozumiem młodość, powtóre nie jestem wymagająca. Innych ci obowiązków nie narzucę, oprócz czasem godziny czytania, a potém gawędki. Ja plotki lubię.
Wprawdzie stołu tak wykwintnego jak u hrabiny miéć nie będziesz u mnie, ale ja téż jeść