Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 66 Ł 2.png

Ta strona została uwierzytelniona.

Z Witoldem się o tém nie naradzała, nie mówiła mu nawet nic, ale po namysłach, rozgorączkowana raz, z niewieścią porywczością istot słabych siadła, napisała do Bartskich list bezimienny, a obawiając się, aby się nie rozmyśliła, natychmiast rzuciła go na pocztę.
W liście tym, uniewinniając siebie i przedstawiając się jako uwiedzioną przez intrygantów, opisała cały wypadek podstawienia fałszywego wnuka, wskazywała, gdzie był prawdziwy, żądała, aby go Bartscy zobaczyli i przekonali się, jak niesłychanie do Ryszarda był podobnym.
Naostatek dodawała, że Pawłowiczowa, żyjąca jeszcze, może poświadczyć, jak dziecię się do niéj dostało.
List był bezimienny, jakoby przez osobę życzliwą Bartskim pisany, bez wiedzy hrabiny i t. d.
Doszedł on do pana Waleryana, który, zacząwszy czytać, nic nie zrozumiał zrazu i rzucił go, mając za niezgrabną próbę wyłudzenia pieniędzy.
W kwadrans potém powrócił do niego, z uwagą przeczytał cały raz i drugi, schował do kieszeni.
Rodziła się wątpliwość.
Żonie o tém mówić i niepokoić jéj nie chciał, ale sam mocno się zmieszał i zgryzł.
Znalazł natychmiast pretekst odbycia podróży i oznajmił jéjmości, iż na dni kilka musi się oddalić dla interesu.
Nie przyznał się nikomu do listu odebranego, ale inném okiem począł patrzéć na Maksa. Wydał mu się, czém był, strasznie gburowatym.
Nie dosyć było do Warszawy pojechać, gdzie oprócz barona mało miał stosunków, należało téż, nie spowiadając się i nie narażając na śmiech, dotrzéć do tego Pawłowicza, coś zdobyć.
W ciągu dni kilku, nosząc się z tą nową troską, Bartski podupadł i postarzał. Czuł się złamanym.
Człowiek nawykły do chodzenia drogami prostemi, gdy go los zmusi pójść na kręte ścieżki, ocierać się o intrygantów i brudy, doznaje najboleśniejszego niepokoju.
Bartski, przyjechawszy, sam jeszcze nie wiedział, gdzie się uda, co pocznie. Rachował na pomoc losu.
Hrabina Idalia w liście wskazywała mu numer kamienicy na Starém Mieście, była to jedyna pomoc i wskazówka. Z rodzajem wstydu na twarzy wykradając się jak złodziéj, stary Bartski upokorzony poszedł rankiem czatować u bramy, spodziewając się, że przypadek jakiś może ułatwić mu spotkanie się z tym mniemanym wnukiem.
Wstręt miał do takiego potajemnego dochodzenia.
Dnia tego stara Pawłowiczowa była cokolwiek lepiéj, i Lutek mógł wyjść na miasto. Podobieństwo jego do ojca w istocie było uderzającém.
Bartski zaledwie go spostrzegł, został niém tak uderzony, iż omało się nie zdradził.
Dla niego nie było już wątpliwości, to być musiał wnuk prawdziwy.
Niezbyt się zastanawiając nad tém, co czyni, zbliżył się grzecznie do niego i prosił o jakąś informacyę, składając się tém, że nie znał miasta.
Lutek, nadzwyczaj uprzejmy i grzeczny, nietylko żądanéj wiadomości udzielił mu, ale chciał sam być przewodnikiem. Głos jeszcze bardziéj utwierdził Bartskiego w tém, że list bezimienny nie był oszukaństwem i bałamuctwem.
Poruszony do najwyższego stopnia, stary powrócił do hotelu.
Ale tu przyszedł mu na myśl ów fałszywy wnuk, do którego się oboje przywiązali, żal mu się go zrobiło. Nie posądzał, aby ze świadomością mógł go tak młody chłopak oszukiwać. Wiedział i to, że żona się mocno do podrzuconego im przywiązała.
Łzy się staremu zakręciły w oczach.
— Mój Boże — zawołał w duchu — nie mieliśmy litości nad obłąkaném dziecięciem, które