Strona:PL JI Kraszewski Bajka o gacku dla starych i młodych dzieci Kurjer Codzienny 1887 No 135.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Za wrotami zaraz stał mężczyzna podżyły, otyły i wesołej twarzy, który się dziadkowi pokłonił, ten mu coś na ucho szepnął i pokazał chłopaka. Sam potem głową mu skinął i zniknął. Gacek zostawszy sam z obcym człowiekiem nie wiedział już co pocznie, gdy ten ozwał się poczciwym, grubym głosem.
— Idź no za mną — nocleg jak należy będziesz miał...
Mówiąc to uśmiechał się i wiódł go za sobą w dziedziniec; tu weszli na schodki, otyły człek do porządnej izby zawiódł Gacka i rzekł mu:
— Rozgość że się tu, masz łóżko, strawę ci przyniosą, Panu Bogu podziękuj i używaj.
Izba była taka, jakiej chłopak w życiu nie widział, obszerna, widna, obrazkami świętemi pozawieszana, łóżko w niej, choć w nim króla położyć, albo i dwu tak szerokie. Dzbanek polewany i pisany w kącie z wodą, piec zielony lśniący... ławy, stołki, stół, czyste i śliczne. Gacek w kąt węzełek rzuciwszy, naprzód Panu Bogu i matuli podziękował, wyciągnął się potem i nie wiele myśląc — że na łóżku nie śmiał — na ławie się trochę położył.
Aż tu drzwi się z hałasem otwierają, wchodzi gospodyni misę niosąc i chleb i ser.
Zobaczyła chłopca.
— Pożywaj zdrów! — Rozśmiała się i wyszła.
Gacek pobiegł do misy — mleko z kluskami, jakby dla królewicza! Chleb biały, ser świeży — jak w raju. Pomyślał sobie tylko, jak to może być, żeby starowina, dziaduś tyle mocy miał, a tak go mógł raczyć. Nie było o to kogo spytać. Tymczasem jadł, co wlazło, bo był wygłodzony, jadł i taki całej misce nie podołał. Mleko wypił, klusek dużo zostało — chleba też sporo...
Zmierzchało już dobrze w izbie, gdy znowu drzwi skrzyp, weszła gospodyni z ogarkiem — postawiła na stole.
— Jak się będziesz kłaść, zgaś że go...
Tuż za gospodynią wtoczył się znowu jakiś inny mężczyzna, słusznego wzrostu, wąs do góry, głowa podgolona, bardzo jakiś z pańska patrzący — na Gacka spojrzał i poklepał go po ramieniu.
— Pokaż no mi skrzypki swoje?
Uląkł się chłopiec i ręce złożył.
— A! zmiłujcie się! to skrzypki od matusi — to moje najdroższe.
— Nic się im nie stanie! — zawołał człek z wąsami. Co miał Gacek czynić, skrzypki dobył i pokazał. Ten w ręce je wziął, popatrzał z przodu, z tyłu, po strunach brzęknął, smyczka uchwycił, włożył je pod brodę i — kiedy nie zacznie grać — Gacek osłupiał.
Nigdy mu się i nie śniło, aby ze skrzypek takiego głosu mógł kto dobyć. Zdało mu się, że ktoś gra na jego żyłach, tak wszystkie drgały. Tylko, że tam ani płaczu, ani jęku nie było, a wielka swawola. Kłóciła się struna ze struną, ujadały z sobą, gadały, ząb za ząb odpowiadała jedna drugiej — a wszystko tak szybko, tak raźno, że uchem dogonić było trudno.
Struchlał Gacek...
Wtem człek z wąsami skrzypki mu dał w ręce i rzekł:
— Teraz ty graj!
Chciało się chłopcu uciekać. — Nie umiem — wołał, ręce składając — nie potrafię.
— A ja ci mówię, graj — tak, jakby ci matula kazała. Trzeba, byś grał... Siądź se na ziemi, jakbyś w polu był, oczy zamknij, a mnie jakby tu nie było...
Poklepał go po ramieniu.
Co chłopiec miał poczynić?
Wieczerza mu jakoś sił i śmiałości dodała, posłuchał. Tyłem się odwrócił, na ziemi siadł, oczy zamknął — i — grać począł.
Ale mu nie szło, musiał sobie matulę, całą swą biedę i życie przypomnieć, dopiero struny zadrgały i smyczek popłynął. A jak raz się rozegrał, tak już by był nie kończył.
Dopiero, gdy mu się łzy jak groch posypały, głową padł na podłogę i ustał.
Nie widział, co się działo z człowiekiem z czarnemi wąsami, nie słychać go było, aż poczuł po chwili, że go dwoje rąk silnych ujęło i ktoś do piersi cisnął.
A to był ten człowiek z wąsami, który go całował.
— Słuchaj no — rzekł mu. Tyś się do skrzypek rodził, ja cię będę uczył. Izbę ci tu i jadło dadzą darmo, a do mnie na naukę... pójdziesz.
Ze skrzypek to tam, prawda, doli sobie nie wygrasz, ale dusza się na nich wypłacze.
Gacek go w rękę pocałował — już mu było raźno.
— Gdzież ja was znajdę? spytał.
— Jutro ja sam po ciebie przyjdę — odparł człek z wąsami, a no trzeba, żebyś drogę sobie patrzył i wiedział, kędy iść, a wracać. Juści cię całe życie ludzie za rękę prowadzić nie będą — trzeba se samemu radzić.
To rzekłszy, poszedł, a Gacek postawszy chwilę, ogarek zagasił i na ławie się położył, boć na łóżku nie śmiał...