Strona:PL JI Kraszewski Bajka o gacku dla starych i młodych dzieci Kurjer Codzienny 1887 No 136 part2.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

ustał, przyłożył ucho do ziemi — i zawołał — matulu! Nic nie słychać. Zawołał raz drugi i trzeci.
Spodziewał się ptaka na gałęzi, ale ptak nie przyleciał. W tem wiatr z pola powiał i tęskny głos piosenki doleciał go z daleka. Nucił ktoś, niewiadomo gdzie, czy w powietrzu, czy na ziemi, te słowa.
— Błogosław Boże... powracaj.
Jakby zwrotki piosenki, wyrazy się te powtórzyły ciszej, raz i drugi. Czy to matka mówiła, czy dolina nuciła, nie wiedział — ale gdy potem ucichło, ucałował mogiłę i poszedł do chaty Niezdary. Trzeba się było pokłonić im, choć go z chaty jak nicponia wygnali.
Wieczór był piękny, co wszystkich z chaty wywabia, na przyzbie siedzieli rzędem: Niezdara, dwie synowe, jeden syn i dzieci kupa.
Pies, który zwał się Kucy, bo miał ogon oberwany, zaszczekał nań zdaleka, pociągnął nosem, płot przesadził i dawajże się łasić do niego. Powstawali z przyzby wszyscy ciekawie, ale że Gacek był z miejska, czysto odziany, a wyrósł i wyładniał, nie poznali go. Dopiero gdy się zbliżył, aż Niezdara krzyknął.
— A to Gacek! licho by go nie brało.
Wszyscy też za nim:
— A to Gacek!
Bo i skrzypki z pod poły dojrzeli.
I jak go to niedawno pędzili precz, tak teraz nie wiedzieli, gdzie posadzić, zasypując pytaniami. Strasznie to im w nosy poszło, że był odziany czysto i zrobił się chłopak, nie przymierzając, paniczykowaty. Chcieli go zaraz karmić, a poić, ale za to im podziękował, bo pamiętał, jak go precz wypędzili. Już im to przebaczył dawno, tylko jeść teraz z niemi nie mógł...
Trzy po trzy coś im sobie powiedział, że się w szkole uczy, że na skrzypkach gra, że mu na świecie dobrze i że są ludzie poczciwi, co ni chleba, ni słowa ubogiemu nie żałują...
Dziw był wielki, a stary Niezdara radował się prawdziwie.
Odprosił się Gacek do komory na noc, gdzie przy matce sypiał i gdzie ona umarła. Posłali mu świeżego siana, ale calutką nockę nie śpiąc, o matce przedumał. Tylko co mu się oczy zamknęły, patrzy matka przed nim stoi. Cała w bieli, jasna, śliczna, odmłodzona, uśmiechnięta, ręce nad nim rozwiodła, błogosławi... Chciałby był Gacek do nóg jej paść, a tu go sen tak skuł, że się ani ruszyć. Słyszy tylko nad sobą głos:
— Błogosław Boże! powracaj! Dziecko moje — jam duszą z tobą; jam ci anioła stróża wyprosiła — nie zapomnij o matki mogile... Bóg o tobie nie zapomni...
Aż, gdy patrzy, postać jasna, gdyby obłok biały, rozlewa się, rozlewa, stała się mgłą, przejrzystą, jak opar podniosła się do góry i znikła...
Gacek się obudził, dzień już był, ludzie się w chacie krzątali; jedna synowa chleb miesiła, druga ogień rozkładała.
Pożegnał ich, za gospodę dziękując Gacek i poszedł na mogiłki raz jeszcze. Opeł z zielska mogiłę, rękami ją do koła obsypał, kamień wielki z pola przyniósł i w nogach położył; — pocałował.
— Bywaj, matulu, zdrowa.
I poszedł...
Same go nogi nazad wiodły... Idzie, idzie, na tem samem miejscu, kędy raz pierwszy dziadka spotkał, patrzy idzie on znowu. Tak sobie pomaleńku, nie śpiesząc, jakby się Gacka spodziewał, obejrzał i czeka. Radość była wielka... Siedli znów pod łozami odpoczywać. Dziaduś go pyta o wszystko, ten mu opowiada i jak głos słyszał i jak matulę widział we śnie.
— Tom już teraz ze wszystkiem szczęśliwy, kiedy i was widzę — rzekł chłopak — a dziękować wam mogę... A to was ani na oczy nie widać...
— Bo się muszę włóczyć po świecie — odparł stary — aż póki, aż póki...
I nie dokończył.
Szli znów razem do miasta, dziaduś go o wszystko pytał, i o skrzypki i o szkołę i o izbę i o strawę; Gacek się wszystkiem chwalił i cieszył. A było mu też na świecie dobrze, jak macoszynemu dziecięciu.
Do kamienicy razem wrócili, a w bramie, nim się chłopak obejrzał, starowiny nie było, jak w wodę wpadł. Dalej znowu szło życie tak samo i rok i drugi i trzeci i czwarty. Każdej wiosny szedł Gacek do matki, grał jej i płakał, to ją we śnie widując, to jakieś słysząc głosy, co go uczyły co miał czynić.