Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/10

Ta strona została skorygowana.

przepasany, u boku kordelas miasto szabli, w ręku rusznica. Czarne długie bóty na nogach, czapka W kształcie misiurki na głowie.
Trzeci gość, tak z twarzy podobny do kobiéty, że łatwo w nim rozpoznać jéj starszego brata. Też same rysy, ten sam w nich wyraz, zmieniony nieco jasno-blond wąsem, i męzką śmiałością.
Pan Stanisław, zaprasza ich do środka czerwieniąc się, nie śmiało i nie wiedząc jak wymawiać, że pod tak ubogi dach, tak dostojnych gości wprowadza.
— Wasza miłość nigdyście pewnie, — mówił w progu — nie zajrzeli jeszcze do takiego dworku. Uboga to chata, mało co od wieśniaczéj lepsza; nie potrafię was przyjąć, jakbym chciał, i przepraszam za niewygodę.
— O! o! sam Waszmość panie bracie, rzekł starszy wprowadzając kobiétę przez wysoki próg, — ogadujecie swoje domostwo. Świeżuteńkie jak z igły, prawda trochę koło niego niego pusto, ale widać wam z tém lepiéj, wszak mogliście się budować na swojéj ziemi, bliżéj wioski? —
Stanisław się zaczerwienił, otworzy! drzwi komnatki, i w skazując na nią ręką prosił o wejście nie chcąc na zapytanie gościa odpowiedzieć.
Kobiéta weszła naprzód, za nią mąż, a za nim brat, nareście Stanisław.
— No i coż to tak złego? — spytał starszy gość — Owszem chędogo, czysto, schludnie, niewytwornie prawda, ale coś miło. Dziękujemy wam za gościnnościć.
— Widzicie WMość, — odrzekł gospodarz, — po tych nie pobielonych jeszcze ścianach, że to nowe gospo-