Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/11

Ta strona została skorygowana.

darstwo; wybaczcie więc, jeśli czego w przyjęciu niedostanie, jeśli nadto was po wieśniaczemu podejmować będę; czém bogaty, tém rady, resztę raczcie słudze swemu przebaczyć a rozkazujcie jak w swoim domu. —
Kobiéta się uśmiéchnęła, pół złośliwie, pół pobłażająco, jakby znieśmielonemu chciała dodać odwagi.
— Już to — odezwała się — wiém, że ja najwięcéj muszę kłopotać naszego gospodarza, bo to nie lada odwiedziny, kiedy na nie przygotowanego kobiéty najadą, ale WMość chciejcie o mnie zapomnieć. Mój pan i mąż, lubi łowy, ja mu pomagam i na wykłam do myśliwskiego życia; antypastów mi nie potrzeba, a co dobre mężowi a bratu to i mnie. Zatém nie troszczcie się wcale o przyjęcie.
— Rozkazujcie więc, jak u siebie.
— Daj panie bracie jeść co chcesz — odezwał się starszy siadając na ławie, bo głód męczy, zmieciemy czém nas uczęstujesz, nie frasujcie się.
Stanisław wybiegł z izby i skoczył do pani Barbary. Ona stała w pośród czeladzi, skłopotana, pomięszana, blada, z załamanemi rękoma
— No, matuniu, — ozwał się Stanisław, — tu nie czas stać i myślić, tu potrzeba panów przyjąć czém jest, choćby ostatniem. Dawajcie i jak najlepiéj i jak najprędzéj, a przewróćcie sobie dom jeśli chcecie.
— A Waspan oszalałeś ze swémi gośćmi — zawołała Barbara. — My tu sami nie mamy wygody, a on gości sprasza! W Imie Ojca i Syna! na swoje pohańbienie a moję desperację! Jakeś ich zaprosił, tak ich sobie traktuj! Coż ja im dam? co ja im dam? — wołała w rozpaczy prawie.
— Co jest, — rzekł Stanisław.