Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/12

Ta strona została skorygowana.

— Tak! tak! a wiesz Waćpan co jest? Barszcz szczawiowy, cietrzew pozawczoraj zabity, na buraczkach, i pierogi z sérem. Jakże ja im to dam! oszalał czy co! Ja się w to nie wdaję i nogą się nie ruszę z alkierza. Rób sobie Aspan co chcesz. Żeby mnie był oznajmił przynajmniéj, czy co, a to tak obcesowo naprowadził i każe mi ich karmić!
— Ale moja pani Barbaro, — odezwał się Stanisław — tu nie czas gderać, będziesz mnie sobie łajać jak pojadą, a teraz ratuj i dawaj jeść, bo głodni.
— Oszalałeś czy co! Dać im barszcz!
— Co jest to dać!
— Zapewne! właśnie oni to będą jeść —
— Będą, nie będą: a teraz głodni, nié ma co rozprawiać, niechaj Hryćko odzieje się, jeśli pacholik nie wrócił, dobyć z kufra matczynéj bielizny, szkło nowe i dawać na stół, co Bóg dał!
Pani Barbara uderzona słowy i tonem, jakim je wymówił Stanisław, zatrzymała się i zwróciła z drogi ku alkierzowi, mrucząc coś, ale już nie wyrozumiale. Pan Stanisław mówił daléj.
— Tym czasem, moja Basieczku, daj co przekąsić, dobądź z loszku, co tam się znajdzie i zmiłuj się nie wystaw mnie na wstyd.
— Aspan się sam oszalawszy, na wstyd naraził — odburknęła Ochmistrzyni. — Komuby to przyszło do głowy prosić takich ludzi, jak widać, coś i bardzo z pańska, do szlacheckiego dworku, a to jeszcze nie zasobnego, gdzie nic nié ma. Tu i koni nié ma gdzie postawie, coż dopiéro ich samych! To prawdziwa kara Boża, nie darmom ja coś złego przeczuwała.
Tak podgdérując Ochmistrzyni wzięła się jednak,