Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/14

Ta strona została skorygowana.

odrzekł gospodarz. —— Ale chcecieli prawdziwie mnie uszczęśliwić, rozkazujcie tu jak u siebie.
— Jeśli tak, — przerwał brat, — to koniecznie nam tu was u stołu potrzeba.
— Siadajcie, siadajcie — rozsuwając się zawołała kobiéta i starszy gość — koniecznie.
— Wyśmienicie wam tu i bardzo swobodnie, — rzekł po chwilce siwy do gospodarza — pojmuję bardzo takie życie, jak wiedziecie, ale jednak nie pomału mnie ono dziwi. Pozwolcie spytać, czemu tak młodo, z takiego dworu jak P. Wojewody, dobrowolnie wybraliście się na pustynię? —
Stanisław pod zwróconemi na niego oczyma, kobiéty i dwóch swoich gości, zapłonił się cały, otworzył usta, ale nic nie powiedział.
— Jestli w tém tajemnica jaka, to was nie naglimy — cicho szepnęła kobiéta.
— Tajemnicy! żadnéj, — odpowiedział Stanisław, coraz bardziéj ośmielony i czując potrzebę wylania się z serca całego — ale nie będzieli nie przyzwoitą, sprawy własne i uczucie własne wam rozpowiadać, którzy tylko z litości nade mną, słuchać ich checie? —
— Porzućciebo dworszczyznę, — zawołał stary — tać i przed Królem Jegomościa, gdybyś go miał w domu swym, moglibyście co o sobie powiedzieć! Zbyteczny Kortezianizm was opadł. Śmiało, śmiało, powiedzcie nam, czemu to zakopaliście się w takiéj pustyni. Azali nie nieszczęście jakie, nie swawola jaka, przebaczona młodości, nie smutek po stracie czyjéj, was w tę ustroń zapędził? —
Stanisław wahał się i milczał.