— Czytaliście pewnie, — rzekł stary — bo widziałem z waszéj rozmowy, że wam książki nie obce, nowe poema pana Andrzeja Zbylitowskiego, pod tytułem: Wieśniak? Możeszcie się to, jak on, rozmiłowali w tém życiu wieśniaczem? —
A kobiéta, gdy to mąż jéj mówił, niebieskie oczy swoje, wlepiała w Stanisława i czekała ciekawa odpowiedzi.
— Śmiać się będziecie ze mnie, — rzekł Stanisław — gdy wam przyczynę powiem, ale chcieliście jéj, nie mogę gościom odmówić, choćby wstydu własnego, zwłaszcza po tak ubogiém przyjęciu.
Nie będę WW. Miłościom długo rozpowiadał o sobie i krótko powiem, nic mi na świecie nie smakowało, na którym byłem. Sierota bez ojca i matki, których mi Bóg znać nie dał, wychowałem się w łaskach pana Wojewody, na jego dworze i jego kosztem jeździłem na nauki, nie tylko tu do Krakowa, ale do innych krajów. Kazano mi się sposobić do wojennego rzemiosła, jedynego, dla szlachcica ubogiego, chleba, i powróciwszy służyłem rycersko, ale mi zawsze księgi milsze były od obozowéj wrzawy i życie ciche od dworskiego gwaru. Raz pan Wojewoda wiedząc o tém, raił mi suknię duchowną, ale i ku temu świętemu stanowi powołania nie czułem. Coż było z sobą począć, ot z książkami, myślami, i ze wstydem, przyszło się zagrzebać na pustyni, bezużytecznemu ludziom i sobie. Boć czuję ja, żem tylko po prostu próżniak, przy młodych moich leciech i człek bez stanu a celu. —
— Nie mówcie tak, — odpowiedział stary, — trochę odpowiedzią zdziwiony — nie próżne to życie, które zajmuje nauka a myślenie. Pan Wojski sandomirski
Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/15
Ta strona została skorygowana.