prędko Stanisław, rozkazujcie w nim jak we własnym, ja sam przenoszę się dziś jeszcze na wieś, do domku, w którym wprzód nim ten został zbudowany, mieszkałem. Ustępuję W. Miłościom wszystkiego i z całego serca.
— Widzicie, — z przymuszonym uśmiéchem dodała zafrasowana kobiéta, — że i na pustyni w tym świecie spokoju nié ma. Gdzie nie dojadą Tatarowie, dostaną się goście. Wybaczcie, ale nas do tego zmusza konieczność —
Stary spojrzał na żonę i ona zamilkła. Stanisław widząc ich pomięszanych i niespokojnych, a u drzwi oczekującego posłańca, wyszedł z izby i zostawił ich samych.
Wieczór był letni, jeden z tych parnych, dusznych, gorących, rzadkich dość u nas wieczorów, w których nawet wietrzyk wschodni nie ochładza powietrza i ziemia napieczona, ciężkie z siebie wydaje wyziewy. Część tylko nieba pogodna była, ale zachód i południc osłaniała czarna chmur lawa, przez którą jak przez podartą w kawałki oponę, wyglądały czerwonawe, pomarańczowe ostatki blasków słońca. Cisza była nad ziemią, przepowiadająca burzę; niekiedy po czarnéj chmurze przelatywała błyskawica, rozświécając ją całą. W po-