Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/19

Ta strona została skorygowana.

wietrzu leciały krzycząc kruki i dzikie kaczki przemykały się stadami na wyżary nadbugskie. Ciężko było oddychać, gęsty pył wzbijający się po drodze i przesycający powietrze, dociskał się wszędzie.
W Kodniu, na rynku ostawionym do koła drewnianemi domki, wśród których wydatniejsze dwie karczmy się wznosiły o dachach wysokich i słupiastych wjazdach, kilku tylko przechadzało się mieszczan. Właśnie dzwon kościelny powolnie, cicho, na Anioł Pańsk się odzywał i drugi z zamkowéj Kaplicy, cieńszym mu odpowiedział głosem.
Rynek miasteczka w téj godzinie, był już tak pusty, jak smętarz prawie. Maleńkie domki otaczające go, świeciły okienkami i otwartemi jeszcze drzwiami, z kilku kominów, wznosiły się wolno pól przezroczyste dymy. Stada kóz, baranów, kilka krów beczały i ryczały u wrót, co się im jeszcze na nocleg nie otwarły. Z jednéj strony rynku od wjazdu z Błotkowa, wznosił się drewniany jeszcze, parafialny Kościoł, około którego kupy cegły i gruzu, świadczyły, że nowy na jego miejsce miał się wznosić. Drewniana popodpiérana dzwonnica, okrywała czarnym swym płaszczem bramę w chodową. Tuż nie daleko dwie karczmy, z których gwar się odzywał, jaśniały nad wszystkie otaczające domowstwa. Na prawéj stronie rynku, na gościńcu bialskim, czerniała otoczona wierzbami Cerkiew drewniana, kilkopiętrowy dach synagogi rysował się na jasném niebie i krzyż wysoki na rozdrożu, szeroko rozłożył ramiona
Od Kościoła wiodła droga ku Zamkowi naówczas jeszcze obronnemu, choć długim pokojem zaniedbane-