Nieznajomy poruszył się, drgnął, w oczach mu zajaśniała radość, i spytał znowu.
— Mówisz, że jeszcze są?
— Jeszcze jest — odpowiedział żyd.
— Na Zamku?
— Na Zamku.
— Jakże ten pan wygląda? — spytał podróżny, — albo może wiecie jak się zowie?
Żyd poskrobał się w głowę, i rzekł:
— Nikt nie wié, jak wón się zowie, nawet pan podstarosta nie wié, nawet jego ludzie choć pijane, to nie mówią, tylko gadają, że wielki pan, a wielki pan, i po wszyćkim. A Jasny Pan Wojewoda dał pisanie do Zamku, coby jego przymowali, póki zechce siedzieć i jego bardzo przyjmują.
— A jakże go ludzie nazywają, nie słyszeliście? — spytał znowu podróżny.
— Ni —
Mieszczanin stojący obok, który spoglądał to na żyda, to na podróżnego, uchylił głowy i dodał.
— Z przyzwoleniem JW. Pana, ja słyszałem, że jego nazywają Starosta.
— Jakże wygląda?
— Tak już Starowato, siwy, nos wielki, wąs porządny, duży w sobie —
— A żona, boć jest i żona?
— Nie widziałem, — rzekł mieszczanin.
— A ja widziałem, — zawołał drugi — wyciskając się jednem ramieniem z tłumu.
Niczego panie, młoda, bladowata, jasne włosy, jeździ z mężem na polowanie, bo to oni tu raz w raz polują —
— Jeszcze tu z niémi i trzeci jest — rzekł znowu
Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/23
Ta strona została skorygowana.