Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/27

Ta strona została skorygowana.

w białym płóciennym kitlu, białych szarawarach i czarnych bótach, siwiejący już, ze zgasłemi szaremi oczkami, i miną przebiegłych prostaków, co pewni są tak siebie, że rozumieją iż każdego wywieść w pole potrafią.
— Gdzie jest mieszkanie Starosty? — spytał nagle podróżny.
Podstarości ukłonił się naprzód do nóg przybyłemu, a potém spytał.
— Jakiego? Jaśnie Wielmożny Panie?
— Jużcić jednego tylko mieliście w Zamku!
— Z przeproszeniem JW. Pana i którego godności znać nie nam szczęścia, mieliśmy ich z dziesięciu tych lat. Często tu na Zamku stają przyjaciele i powinowaci pana Wojewody: otoż nie mogę wiedzieć o kim mowa?
— O ostatnim, coście go tu dziś jeszcze mieli?
— Dziś? z przeproszeniem J. W. Pana, którego godności...
— Nazywaj mnie Aspan Podkomorzym —
— Z przeproszeniem JW. Podkomorzego, którego rodu znać, nie mam szczęścia...
— Waćpanu nic do mego rodu, — dumnie odpowiedział przybyły, — odpowiadaj o co pytam.
— Dziś u nas nie było nikogo.
— Jakto nikogo? mieszczanie, żydzi....
— Mieszczanie i żydzi, nie mieszkają na Zamku, a ja najlepiéj wiem...
— Więc wczoraj — rzekł marszcząc się nieznajomy.
— Z pozwoleniem i wielkiém przeproszeniem JW. Podkomorzego — ozwał się spokojnie kłaniając się do ko-