Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

bywając z zanadrza papieru z wielką Kancellarij królewskiéj pieczęcią podróżny. — Na masz: czytaj i nie uwodź dłużéj, bo wszystko nadaremne. Pytałem mieszczan, żydów, powiedzieli mi o nim, opisali dostatecznie, nié ma wątpliwości najmniejszéj. On tu jest —
Podstarości zbliżywszy się do kaganka, który ciągle trzymała wytrzeszczając wielkie oczy dziewczyna, cała drżąca i wylękniona, obejrzał mandat powolnie, złożył we czworo i w milczeniu oddał go nazad podróżnemu, który schwyciwszy, wzgardliwie się odwrócił do swoich ludzi, pytając.
— Jest straż we wrotach? we drzwiach?
Na odpowiedź ich, kazał podać światło i prowadzić się po Zamku.
— Dozwolisz jeszcze JW. Pan, pokornemu słudze — rzekł Podstarości, insinnere reflexję, że JW. Wojewoda, a mój pryncypał w nie małem, jako zapewne JW, Panu wiadomo, będący zachowaniu apud Serenissimum, może wcale za złe poczytać, taką w swojéj possessij inwestigację, która go o zmowę z Bannitem pomawia i plamę nań rzuca. Zatém dozwolę sobie spytać JW. Pana, czyli trwa w zamiarze rewidowania Zamku, gdy słowem JW. Pryncypała mojego Miłościwego Pana, zaręczę, że tu krom mnie, pachołków, czeladzi i dzwonnika, nikogo nié ma.
— I nie było? — spytał podróżny.
De praeteritis nil dico. — rzekł drapiąc się w głowę Podstarości, ale to panu Wojewodzie, nie mnie słudze wiedzieć, kto na Zamku bywa, altamen, Zamek teraz pusty.
— Aspan napróżno językiem mielesz, chcąc zyskać na czasie — rzekł podróżny gwałtownie, zabierając się