nie świadczyło o świeżym tu pobycie, powietrze, co się tak w zamieszkanych komnatach odmienia, tu było zatęchłe i zamknięte widocznie.
— Prowadź do komnat Wojewody.
— Od tych nié ma kluczów.
— A gdzież klucze?
— Nie wiem, Burgrabia odjechał — chłop mruczał i skrobał się w głowę —
— Gdzie drzwi?
— Chłop w milczeniu na nie wskazał, podróżny podszedł ku nim spiesznie i targnął: otwarte były i wszedł niemi bez przeszkody. Chłop obaczywszy to, postawił latarkę na ziemi i uciekł, do Podstarościego. Tym czasem Podkomorzy, z ludźmi swojemi, wkraczał do komnat.
Inszy był wcale tu pozór i daleko wytworniejszy w nich porządek. Ściany okrywały wprawdzie nie bogate makaty, ale obicia jednakie w drewnianych olejno malowanych i rzezanych ramach. Miasto ław, stały pod ścianami krzesła i zydle malowane, stoliki z kamiennemi wierzchy, zajmowały kąty. Kilka olejnych obrazów sapieżyńskich przodków wyobrażających, chmurno patrzały ze ścian. Okno w piérwszéj komnacie było w pół otwarte. W drugiéj rozrzucona opończa leżała na podłodze, a łoże świéżo poruszone zbieraniem posłania, nosiło jeszcze ślady, że na niém ktoś odpoczywał. Firanki jego były w nieładzie. Na stole wielki kałamarz i kilka piór spostrzegłszy, rzucił się tam naprzód zapalczywy Podkomorzy, ale nic prócz piór i kałamarza nie znalazł. Karta czystego papieru leżała jedna na boku.
Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/32
Ta strona została skorygowana.