Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/39

Ta strona została skorygowana.

Ozwała się sygnaturka, Msza się zaczęła, a Różaniec codzienny zanucono. Mało było pobożnych w Kościele, jeden tylko Podstarości z Zamku przywlókł się i kląkł przed ławkami, ręszta Kościoła aż po Kruchtę prawie była pusta.
W Kruchcie tłoczyła się ciżba dziadów, żyjących w blizkim Szpitalu, (uposażonym przez Sapiehów: na utrzymanie dwunastu starych), lub tułających się w okolicy, a powracających tylko ku Odpustom i Świętom większym pod Kościoł. Wszyscy w Kruchcie klęczeli i spokojnie się modlili, a wśród tego tłumu pospolitych postaci, głów nie szlachetnego wyrazu, zwiędłych twarzy, mimowolnie patrzący zwracał uwagę, na starca, co zajmował ławkę pod kropielnicą kamienną i nie klęcząc jak inni, wsparty na ogromnym koszturze smolonym, sękowatym, poglądał na otaczających go żebraków, prawie z pogardą. On się nie modlił, a jednak, gdy chłopiec zadzwonił, pochylał głowę i zginał kolano.
Siwy włos, długi, pozlepiany, brudny, spadał z głowy łyséj od czoła na ramiona, broda i wąs czerniały mu jeszcze i zasłaniały usta. Bladą twarz oświecało dwoje czarnych oczu, osłaniał nos ogromny spuszczony. Chociaż w rysach tego człowieka nie było nic nadzwyczajnego, wyraz ich jednak uderzał srogością jakąś, ogień tych małych oczu szyderski i złośliwy mięszał patrzących, a pod spuścistym wąsem trzeba się było domyślać wciętych ust sinych. Siedział pod kropielnicą, jak szatan kusiciel, bez modlitwy na ustach, bez uczucia, a żebracy nie wiém przez uszanowanie, czy przez bojaźń, do koła jego, odstąpili się i próbne zostawili miejsce. Ogromne chropawą