Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/4

Ta strona została skorygowana.

chą. Dowiedziały się też wróble o ogródku i obsiadły plot, czyhając na ziarno, które dla nich Bóg po drodze rzuca, przez ręce człowiecze.
Cicho było na nowéj osadzie i szum nie bardzo oddalonego gaju, świergot bożych wychowańców, szczebiotanie jaskółek nieustannie wylatujących Z gniazdeczka i wracających do niego, przerywał tylko ciszę wspaniałą, poważną, ciszę pustyni, gdzie nié ma śladu człowieka, a wszędzie sam Bóg tylko. Wewnątrz dworku, począwszy od progu pełno było wiór i trzasek, które na kupy dla wyrzucenia nagromadzono, ale nie miano czasu wynieść jeszcze. Z maleńkich sionek, na lewo, wiodły drzwi do izby, w któréj piec kaflowy i komin, ławy nowiuteńkie i ciężki stół dębowy cały sprzęt składały, a daléj do alkierzyka. W alkierzu stało łóżeczko, coby go się mnich nie zaparł, tak twarde, wąziuteńkie, tak nie wielka pod głowę poduszka. Nad nim krzyżyk, palma i gromnica, a obok dwie szable w krzyż, para siodłowych pistoletów i rusznica myśliwska.
U okienka małego, co w ogródek patrzało, stoliczek nie wielki, a na nim dwie xięgi grube, myśliwskie przybory, Uniwersał ostatni, andum Województwa brzeskiego i próżny kufel, woniejący jeszcze piwem.
Ale nikogo w alkierzu.
W drugą stronę, izba czeladzi, z krzyżowym piecem, ławy do koła, ubity tok miasto podłogi, z niéj drzwi do alkierzyka staréj Barbary, co tu gospodynię zastępuje. W izbie czeladnéj, dwie młode kobiéty przędą za kądzielą wywodząc żałośną ruską piosenkę, ale po cichu, po cichu, jakby się bały kogo obudzić. Parobczak koło progu, szczypie skałki a podżyła w na-