Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/41

Ta strona została skorygowana.

jąc pieczone i warzone. Nie tak to łatwo wyprosić jałmużnę, jak się wam zdaje.
— A przecie się żyje.
Stary uśmiechnął się poruszeniem wąsów.
— A jużci się żyje!. At dziadowskie życie! Z kąta w kąt popędza głód, od wrót do wrót gonisz za kawałkiem mizernego chleba. A dadzą ci go myślisz za modlitwę. Oj! jadłbyś piasek, gdybyś się na to spuścił. Trzeba im mydlić oczy, oszukiwać ich, albo im służyć.
— Nie zajdziecie do nas do Szpitalu?
— Nie, — odpowiedział Toboła — idę daléj, mam pilne polecenie i spodziéwam się dobrego złapać grosza, jeśli się uda. Chcecie ze mną do Abraama?
— Ale wy nie macie za co?
— Oh! nie bójcie się — odrzekł stary, — choć próżno w torbach, ciężko w waćku, znajdzie się czém zapłacić. Chodź stary —
I Toboła naprzód ruszył mijając dziadów, co się przed nim rozstępowali, a za nim drepcząc pociągnął się Walenty.
Gdy weszli na próg gospody głośno rozmawiając, spotkał ich żyd w progu, prosząc o cichość.
— Sza! sza! Tu jest Jasny Pan chory. Całą noc bardzo jęczał, dopiéro co w Alkierzu zasnął: nie hałasujcie, bo się będzie gniewał, a i bić gotów. —
Toboła odwrócił się wzgardliwie i ramionami ruszył.
— Sam jeden? — spytał.
— I z chłopakiem?
Dziad wskazał ogromny swój kosztur za całą odpowiedź.