Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/45

Ta strona została skorygowana.

ły głęboko. Na ścianie spłowiały, stary obraz Matki Boskiéj i krzyż wytarty, oznajmowały, że to był dom szpitalny. Ale dawno nikt się w nim nie mieścił, tak się zrujnował, ściany wypruchniały, mimo nalepy świécąc dziurami, komin się rozwalił, przez dach stérczały nadgniłe krokwie. Okna zabite były deszczkami i pozatykane gałganami, po nad dachem pochylona, stara, spruchniała jak domek, stała cherlawa grusza, na któréj gałęziach pozostałe kije mieszczańskich chłopców świadczyły, że niegdyś rodziła ulęgałki.
Oprócz téj staréj przyjaciółki i rowiennicy, co tuliła chatę rozwaloną, nie było nic do koła: i żółty piasek tylko wiatr zamiatał chodzący po polu.
W téj chacie mieszkał, jeśli się kiedy w wędrówce swéj zatrzymał, stary Toboła.
Przyszedłszy pod swoję chatę, dobył on drewnianego klucza i wyszukawszy otworu w uszaku drzwi, odsunął je nim, a zgiąwszy się do połowy, wszedł.
Powierzchownia odpowiedziała dobrze wnętrzu ciemnemu, wilgotnemu, brudnemu chaty, która na wpół siedziała w ziemi. Z ciemnych zupełnie sieni wchodziło się do ciemnéj prawie izby dość wielkiéj, w któréj rozwalony piec prosty, wystygły od dawna, stał czarny i smutny. Nie było stołu ani ławy, w kącie tylko na toku garść słomy leżała, pokryta szarym płótna kawałkiem, dzbanek nadbity, drewniana miska i garnek, na piecu stojące, cały przybór i majątek Toboły składały. W drugim kacie kilka koszturów podobnych temu, z jakim przyszedł, zdawało się czekać na swoję koléj.
Wszedłszy i wyjrzawszy na podwórze, stary, zasunął za sobą starannie drzwi chaty i obejrzawszy