Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/47

Ta strona została skorygowana.

tędy opatrywałam drzwi, a z daleka pasąc gęsi, raz w raz oziérałam się na wasz dwór.
— Ha! ha! piękny mi dwór do licha!
— Aby swój, ojcze! — odezwała się dziewczyna.
— Otóż to, że i nie swój!
— Bądźcie zdrowi.
— E! posłuchaj-no Jagno moja, — rzekł Toboła wstrzymując ją. — Wczorajszego dnia nie widzieliście tędy przejeżdżających podróżnych, kędy pojechali? —
— A jacy?
— Z Zamku goście!
— Oni wyjechali bardzo rano, po nad Bugiem, łęgami, pędzali się za zającem i mało mi ich psy gęsi nie podusiły.
— A po południu, kędy ich ludzie jechali?
— Też tą drogą, — ozwało się dziéwczę, — a potém zwrócili się, ot tam w brzeźniaki, i więcéj ich nie widziałam. Ale dowiecie się od Borucha, co siedzi W karczemce na brzezinie.
— Bądź zdrowa i Bóg ci zapłać Jagusiu.
— Nie ma za co. Dobréj drogi ojcze Toboło, a na długo?
— Jak się wiatr zerwie, nie wiadomo kiedy ucichnie, jak Toboła wyjedzie, niewiadomo kiedy wróci, a naglądajcie mi na mój dwór, to dostaniesz gościńca trzewiki, kiedy gdzie wyżebrzę na smiecisku.
— O! będę pilnować!
Toboła zarzucił kij na plecy i żywo ruszył ku wskazanemu brzeźniakowi, w którym z daleka już świeciła jedyna ściana biała, chaty Borucha. Nie wiele było potrzeba czasu Tobole, aby dojść do karczemki i