Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/48

Ta strona została skorygowana.

w pół godziny już się ku niéj zbliżał, a miarkując, że postrzeżony być może, zwolnił dobrze kroku. Kijem się podparł i tak kroczył nachramując.
Gospodarz Boruch stał w progu swéj karczemki, spoglądając stoicko na stado indyków, pasące się nie daleko. Był to, biały upstrzony żółtemi piegami, ryżego włosa i ogromnéj ryżéj brody żyd, ubrany w téj chwili bardzo lekko, w kaftanie tylko, pończochach, trzewikach i zasmolonéj koszuli, któréj szérokie rękawy rożnego koloru odciskami ozdobione były. Chata jego nazwana karczmą, stojąca na drożynie do lasu wiodącéj, którędy tylko po drwa chłopi jeździli, odpowiadała miejscowym potrzebom. Był to szałas, którego tylko część mieszkalna pobielona została, a reszta sklecona z dylów nie ociosanych, płotu, żerdzi świeciła dziurami a wrota wjezdne wisiały na wyrwanym wrzeciądzu.
Postrzegłszy Tobołę Boruch, złożył ręce i zasunął w rękawy, splunął, oparł się o słup i zapatrzył się mocniéj jeszcze na indyki.
— Jak się macie.
— Nu — a co?
— A co! nic, tylko jak się macie!
— A wy?—
— Zawsze łażę, — odpowiedział Toboła.
— Umhu! — mruknął żyd.
— Macie piwo? — spytał Toboła.
— A na co wam piwo?
— A jużci pić!
— A pieniądze?
— Znajdą się — utoczcie kwartę — Boruch zaczął