Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/5

Ta strona została skorygowana.

miotce okopconéj baba, koło garnków i rynek się krząta. Drzwi od alkierzyka zamknięte, tam pani Barbara, stara wysłużona niańka, a teraz ochmistrzyni właściciela dworku zwija nici, mrucząc coś pod nosem i niekiedy spozierając w okienko. W maleńkim alkierzyku, co tu dostatków! co manatków! Tam w słoju pijawki, daléj na stoliczku schnące zioła, daléj na półce więdnące sérki, w kącie hładysze ponakrywane, kilka beczek i nasypek, zielony kuferek i łóżeczko, które ledwie poznać można za narzuconemi rzeczami, sukniami co stos poduszek i firanki i wszystko pokrył. Znać taka ciasnota we dworku, że nié ma się gdzie z tém, co Bóg dał, pomieścić. Pani Barbara wygląda na rok pięćdziesiąty i któryś, twarz żółta, pomarszczona, tylko się w niéj oczka świecą, jak dwa węgielki na zagasłym kominie. Głowę i czoło biały czépiec z szeroką falbaną osłania, na niéj prosta suknia szara i fartuch biały, na którym kieszeń skórzana wielka i pęk kluczów.
— I nie wraca i nie wraca! szepce sobie pod nosem stara ochmistrzyni motając ciągle nici. — I nie wraca! A gdzie już po południu, a skwar taki, jeszcze się broń Boże na burzę wybierze, to zmoknie do nitki, bo poszedł w jednym kubraczku płóciennym. Pewnie gdzie siadł w chróście i po swojemu przypatruje się bobrom jak chaty budują, lub dzięciołom jak w sosny stukają. Serdeczny chłopiec, ale zapomnieć nie może, że sierota i światek mu nie smakuje, jakby się na pustelnika rodził.
I kiedy już pan Wojewoda był mu skłonny, a chciał dobrze uczynić, nie lepiéjż mu było prosić o co innego, nie o ten lichy kawałek ziemi, i tych kilku chłop-