pił, otarł rękawem gębę i kiwnął głową żydowi, zabierając się do drogi.
— Nu, — zawołał pomykając się żyd, — a pieniędze?
— Jakie?
— Za piwo —
— Jak będę nazad wracał.
Żyd zaczął przeraźliwie wrzeszczeć, podskakiwać, szarpać się, oczy mu się wyjskrzyły, włos rozczochrał, żebrak tym czasem śmiejąc się poszedł daléj swoją drogą, ani nawet głowy ku niemu, na wrzaski jego i piszczące przeklęstwa Sory, nie odwrócił.
— Poczekaj! — zaryhotał żyd ze złością — kiedy ty złodzieju nie będziesz wisiał, bodajem nie doczekał moje dzieci pohodować. Ja to nie zapłacę za piwo! Ja ciebie znam co ty za jedny! — To wszystko wykrzyczał Boruch swoim językiem i Toboła słyszał tylko przeklęstwa, domyślał się ich, ale zrozumieć nie mógł.
On szedł daléj swoją drogą i poswistywał wahając koszturem.
Droga od karczemki daléj idąca, zwężała się i coraz mniéj była ubita, koleje jéj zarastały trawą, a miejscami dostrzedz trudno było kierunku. Sunęła się to zaroślami, to piasczystemi odłogi zasinnemi dziewanną, rozchodnikami i dzikiemi skabjozami o blado sinych główkach; to brzegiem błotnistego ługu, to krajem łąki zielonéj. Gdzie niegdzie stary, wypruchniały, pochylony krzyżyk drewniany, wznosił się smutnie nad nią, pokryty mchem biało zielonym. Toboła szedł tak śpiesznie, że się nawet mijając przed krzyżami nie żegnał. Jakaś myśl ciężyła mu nad czołem, brwi nawisły chmurne, głowa mimowolnie się spuszczała,
Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/50
Ta strona została skorygowana.