Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/56

Ta strona została skorygowana.

myślony, milczący: za nim kobiéta, za nią brat, rozmawiający z sobą żywo i głośno. Kilku z dworu wiodło psy, wiozło rusznice, a jeden niosł ptaka na pięści.
Rozmowa toczyła się żywa i prawie sporna, póty, póki się zbliżyli do dworku, stary podniósł oczy i ujrzawszy dziada, dał znak towarzyszom, aby zmilkli.
Sam z niezmierną uwagą jął się w żebraka wpatrywać i pokręcał wąsa niespokojny. Toboła postrzegł, że nań uwagę zwrócili, ale nic się tém nie mieszając, jeszcze lepiéj niż wprzód zgiąwszy się, zgarbiwszy, jeszcze głośniéj się modląc, podszedł ku podróżnym, z wyciągnioną ręką.
Najpiérwszy stary sięgnął do kalety i rzucił srébrny grosz w rękę ubogiego, po nim kobiéta, mówiąc z westchnieniem.
— Módlcie się, staruszku — za —
Nie dokończyła i dodała.
— Módlcie się na naszą intencję.
— Niech JJWW. Państwu Róg zapłaci! — I pokłonił się nizko.
Stary zsiadając z konia, kilka razy obejrzał się na żebraka.
— Jakem szlachcic, — szepnął w ucho szwagrowi, — to śpieg nie zawodnie.
— A to mu w łeb strzelić — odpowiedział nie zająknąwszy się szwagier.
Stary kiwnął głową i wszedł do sieni.
Jakkolwiek ta rozmowa, prawie nie postrzeżoną chwilę trwała, Toboła ujrzał szeptanie, domyślił się może treści i zaraz mrucząc niby modlitwy, zawrócił się za