Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/6

Ta strona została skorygowana.

ków z któremi pospołu pracuje na puszczy! Świata Bożego nie widać! Taki to zakąt przeklęty, że gdyby nieznajomy jaki, co czasem po staremu z Kodnia zawita, toby człek gadać zapomniał. No! a jemu to miło i zdaje się, że ani ochoty wrócić na dwór, ani ambicji żadnej już nié ma. Gdybyż choć stary, ale jeszcze trzydziestu nie doszedł, młokos, mléko pod nosem, a coś mu się roi. Dalibóg ja go nie rozumiem, chociem go wyniańczyła, chociem go wychowała, i powinnam znać lepiéj od ludzi. — Gdybyż to heretyk, niemiec, tobym się nie dziwowała, że od ludzi ucieka i światem się brzydzi, ale to z ojca z matki szlachcic, i ojciec świeć mu panie, zginął za nieboszczyka Króla pod Połockiem, a wojak był tęgi, matka także ze krwi szlacheckiéj, tać to dziad nie mało się z Moskwą nawojował. A ten, choć to odważny, ale serca do wojny nié ma, do dworu nié ma, do małżeństwa nié ma, do niczego. Dobre chłopczysko, ale gdyby nie mój wychowaniec, powiedziałabym, że mazgaj. —
Tu pani Barbara położywszy motowidło przemknęła drzwi do izby czeladnéj i spojrzała w nią.
— A wy coś tam drzemiecie przędząc? zawołała: — I ty Hryćku, nie wiele zrobił — I w piecu ogień wygasa, a chleb będzie czas sadzać. Oj! ciemięgi, ciemięgi, kiedy nad wami nie stać, to nic nie robicie. A nuże, do roboty, żywo! nie spijcie, będzie dosyć nocy —
I sama pani Barbara, jęła się krzątać dla zachęcenia ludzi, coraz okienkiem wyglądając, czy pan nie wraca.
Zniecierpliwiona wyszła aż na róg dworku i puściła wzrok przez drzewa i zarośle, w tę stronę, z któréj się spodziewała Stanisława.