Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/60

Ta strona została skorygowana.

Coś daleko zatętniało na drodze ode wsi. Kobiéta się porwała szybko, odwróciła ku mężowi, chciała coś powiedzieć i na znak jego zamilkła.
— Czego się lękacie? — spytał nareście Stanisław z cicha. — Gdybym mógł wiedzieć co was tak przestrasza może —
— Nic, nic, — odpowiedziała prędko kobiéta i usiadła znowu przy oknie zagryzając silnie usta.
Stanisław zamilkł.
Po chwilce stary powstał z siedzenia, przeszedł się i zbliżył do gospodarza.
— Krótko się znamy. Mości panie, — rzekł; — ale mniemam, że dosyć, aby wam zupełnie zawierzyć. Nie chcę mieć dla was tajemnicy, mój gospodarzu, nie chcę byście sobie łamali głowę, co za człowieka przyjęliście pod dach swój, nie chcę nareście wystawiać was na niepokój, który za sobą prowadzę. Posłuchaj Waćpan.
— Za pozwoleniem Waszem, — przerwał Stanisław — jeśli wam wyznanie to pożytecznem być nie może, zaniechajcie go. Ktokolwiek bądź jesteście, szanuję w was gościa i gotowém za was, gdyby kto nastawać śmiał, życie moje położyć — Nie trzeba mi do tego wiedzieć, kto uczcił dom mój swoją bytnością.
— Tém bardziéj, mogę się Waści powierzyć, — rzekł stary ściskając Stanisława za rękę, gdy ten w ramię go z uszanowaniem całował — Łacniéj mi będziecie użyteczni, gdy się dowiecie com za jeden. Zapewne i z niespokojności żony mojéj i z wczorajszego listu a naszéj tu przedłużonéj bytności, domyślać się czegoś musicie. — Cenię dyskretność Waszą, żeście pytać nie chcieli. Posłuchajcie — Jestem pod ciężarem banicji i infamji, głowa moja spaść może co chwila — od kilku miesięcy