Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/61

Ta strona została skorygowana.

nieprzyjaciel główny, z mandatem i szablą goni za mną i śledzi mnie wszędzie. Wczoraj uciekłem z Kodnia, gdzie dziś być już musi — Lękam się aby nie wyszpiegował mnie tutaj. Muszę uciekać daléj; kto wie, czy ta noc nawet bezpieczna? Widziałem żebraka krążącego tu blizko — zdaje mi się, że to był szpieg — lękam się tego.
Stanisław żywo poskoczył ku drzwiom.
— Nim mi resztę dopowiecie, — zawołał, — pozwolcie, abym o bezpieczeństwie waszém pomyślał. Mało mam ludzi, ale jakich mam, rozsadzę po drogach, na przypadek najścia, uprzedzić nas mogą, a mając tylko pół godziny przed pogonią, uprowadzę was w lasy, gdzie nikt nas nie dośledzi.
To mówiąc i nie czekając odpowiedzi, Stanisław żywo wyruszył z komnaty.
Kobiéta powstała od okna i zbliżyła się do męża.
— Trafiliście w myśl moję, — rzekła po cichu, — mnie się zdało także, że tego uczciwego młodzieńca, potrzeba było przypuścić do tajemnicy, bez niéj usłużyć nam nie mógł, a widziałem jak tego pragnął. Nie bójcie się, on nas nie zdradzi; a tak bezpieczniejsi będziem. Dziwnie że Bóg przeczucia kładnie w serca ludzkie, — dodała, — wiecie Starosto, że i mnie na widok tego starego żebraka strach jakiś mimowolny przejął, przysięgłabym że to śpieg i dotąd drzę cała.
— Jużciś powinna była do strachu nawyknąć i z niebezpieczeństwem się oswoić, — rzekł stary, — od czasu jak tułamy się po święcie, nie wiedząc gdzie jutro głowę położym!
— Gdybyć to niebezpieczeństwo było dla mnie, — po-