Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/62

Ta strona została skorygowana.

wiedziała kobiéta, — ale kiedy ono wam, Starosto grozi, wam małżonkowi memu i panu, a razem ojcu i jedynemu przyjacielowi!
Starosta w czoło ją pocałował.
— Nie bójcie się — rzekł, — Bóg dobry, a przed Bogiem zdaje mi się żem nic nie winien. Sąd ludzki mylny, bo ludzki, tém bardziéj, kiedy na szalę sprawiedliwości wróg zacięży i prywata. — Nadzieja w miłosierdziu Bożem. Król JM. słaby dał się zahukać partyzantom jego a może mu wykradziono podpis ręki, ale nie tracę nadziei, że za staraniem przyjaciół, nim ten nie poczciwy mnie pochwyci, wyjdę czystym i swobodnym.
— Daj to Boże, — mówiła kobiéta, — ale tyle czasu upłynęło, a żadnéj wiadomości, żadnéj! wiedzą przecie gdzie jesteśmy, daliby nam znać, gdyby co zrobili —
— Kto wié, może nas szukają! — rzekł stary.
— O! jużby przecie znaleźli! — I potrzęsła głową z niewiarą.
— Wierz, moja panno, — rzekł Starosta, — w miłosierdzie Boże, że taki nie da temu heretykowi, na pohańbienie imienia katolickiego tryumfować się i krwią niewinną weselić. Spes in Deo.
— Dodajesz mi serca, Starosto, — mówiła kobiéta; — a i w tobie go nie wiele pono. Tak jesteś chmurny.
— Zachcieliścież, abym pod szablą mając szyję, szablankował jeszcze? — I westchnął. — Oj! nie po temu czasy.
Po krótkiéj téj rozmowie, kilkakroć przez kobiétę przerywanéj, przysłuchiwaniem się na szelest najmniejszy, usiedli znowu na swoich miejscach w milczeniu; młod-