Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/65

Ta strona została skorygowana.

bą i kłaniali uprzejmie, bywali u siebie, w Kościele w jednéj ławie siadali, na Sejmiku nie wadzili się — a choć gorącymi sobie nie byli przyjaciołmi, jakoś to się tam kleiło. Ś. p. ojciec mój, był prawy szlachcic, śmierdział mu chłop o milę, choćby się tytułem pobielił, i inaczéj srogiéj jego antypatji ku Podstolemu wytłumaczyć sobie nie mogę, jeno jakiémś przeczuciem w tym człowieku. Mój ojciec mawiał — przepuść mi Panie Boże, jeśli niesłusznie posądzam, ale Podstolemu tak z oczu patrzy, jakby co niepoczciwego miał w sercu. Daj Boże, aby się to nie okazało!. —
Tym czasem swoją drogą demonstracje affektu sąsiedzkiego, ut decet, trwały. W dniu imienin ojca mojego na S. Piotr i Paweł, zjeżdżał Podstoli, a reprocitutem zachowując, ojciec nie chybił na S. Jan. I byli z sobą ot tak, ni źle ni dobrze. Już był Podstoli porobił sobie nieprzyjaciół wielu co na niego dziwne rzeczy wymyślali, a jeszcze z moim ojcem był zgodnie. Jeden i drugi zajeżdżał do nas i mówił. — Ej, strzeżcie Mości Mieczniku, bo i wam on za skórę zaleje. Nie darmo nań mówią, że nie wierna żydowska krew płynie w jego żyłach! Nienawidzi nas i każdemu z kolei dojeść musi. — A Mospanie, — odpowiadał ojciec, — jeśli mi w drogę wlezie, nauczę go mores i po wszystkiém.
Niedługo jakoś potém, mizerja Mości Panie, zajmują stado, na naszych gruntach i przypędzają do dworu.
Pisze Podstoli cierpki list do ojca, a mimo to, dla sąsiedztwa i zgody kazano wydać bydło. Wziął to widać sąsiad za brak duszy w Mieczniku, co było tylko benewolencją. Nuż tedy pozwalać sobie i jako tam był