Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/72

Ta strona została skorygowana.

nowie nie katolicy. — Otóż nowa zajadłość na mnie, a passja ku Helenie, jako rzeka groblą podniosła się tak, że i jéj w domu zostawić nie zdało się, a brat poczciwy, niebezpieczeństwo podzielić po bratersku sam zażądał.
JMP. Sapieha sądząc, że najlepiéj mnie ukryje, tu w Podlasiu, gdzie kraj cichy i spokojny, naznaczył Kodeń na schronienie, ale jako widzicie JM. P. Podkomorzy nie śpi. Już zaraz po ucieczce z domu, dowiedzieliśmy się w Lublinie, że się wybrał z dobrym pocztem za mną. Przesiedziało się czas jakiś w mieście, potém wałęsało się po różnych stronach, nim przybyło do Kodnia. Aliści i tu o nim słychać.
— Stropićby go potrzeba, — rzekł Stanisław żywo — jakkolwiekem wam rad u siebie, ale życzę wprzód wrócić nazad dawną drogą ku Lublinowi, kędy was pewnie szukać nie będzie. Jeśli wam usłużyć mogę, chętnie mnie mieć będziecie towarzyszem, albo lepiéj, abym z listami do P. Wojewody od was dobiegł. Tym czasem można mu wskazać, żeście indziéj ujechali, naprzykład na Ruś, a kiedy popędzi za wami, proszę was znowu do mnie, tu tyleśmy się go pozbyli z okolicy, lepsze schronienie niż w Kodniu, kędy po trakcie z Litwy do Korony, nie ustannie pełno gości i podróżnych.
— Dobrze to jest, — odpowiedział Starosta, — ale i ku Lublinowi dostać się trudno.
— Będę wam przewodnikiem, — rzekł Stanisław, — drogę znam tak, żebym trafił z zawiązanemi oczyma i to manowcami a nie bitym gościńcem.
— Chcieliżbyście dla nas, podjąć tyle trudu? — ozwał się Starosta.
— Skoroście mi się powierzyli i zaufali, winienem wam