Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/73

Ta strona została skorygowana.

wszelką pomoc, — rzekł Stanisław, — ochotnie się jéj podejmę. Alboż mam coby mnie w domu trzymało?
Kobiéta wejrzeniem zdawała się prosić męża, aby dozwolił towarzyszyć Stanisławowi; on się wahał.
— Zobaczymy, — rzekł, — a teraz nie mówmy już o tém. Znajdzie się co weselszego nad to.
Ledwie tych słów domawiał, w oddaleniu dał się słyszeć tentent.
Helena się porwała, Starosta i szwagier jego: mieli się do broni, Stanisław rzucił się ku drzwiom.
— Stójcie, — rzekł, — słyszę po tentencie, że to jeden jeździec tylko, znać mój wysłany. Bądźcie spokojni, będziemy mieli czas do ucieczki.. Ja pójdę naprzód ku niemu.
I wybiegł drogą, a że już z ciemniało, nie prędko poznał, własnego sługę.
— Stój! — zawołał — co słychać, jedzie kto?
— Jeden tylko jezdziec od Kodnia.
— Jeden, dobrzeli widziałeś i sam. —
— Sam, jeden.
— Daleko? —
— Wyprzedziłem go na kilka staj tylko.
— Wprost do nas jedzie?
— Nie ma inszéj drogi.
Stanisław zwrócił się szybko ku dworowi, rozkazał posiodłać konie, a oznajmiwszy Staroście, że jeździec postrzeżony był sam jeden, uzbroił się i oczekiwał najpiérwszy w progu domu, na gościa.
Już słychać było cwałującego konia i wkrótce na spienionéj, chudéj szkapie, co się wstrzymana robiąc