Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/74

Ta strona została skorygowana.

bokami u progu rozparła, ukazał się wysokiego wzrostu mężczyzna.
Postrzegłszy kogoś stojącego na progu, ozwał się z cicha.
— Gospodarz domu?
— Do usług, przed wami!
— A! to wy panie Stanisławie. —
— To wy, Podstarości. Witajcież. — Ale zkądeście sobie o mnie przypomnieć raczyli, za com mocno wam wdzięczen!
— O! a Wasz mości zaraz w głowic, że ja do niego umyślnie w odwiedziny!
— A do kogoż u licha, chyba do pani Barbary, — rzekł rozweselony uniknionym niepokojem Stanisław.
— Abo więcéj nikogo u Waści nié ma? hę!
I Podstarości zastanowił się w progu jakby wejść nie chciał.
Kokoż bo szukacie?
— Nie macie nikogo z gości? — rzekł znowu stary, — niechcąc się napróżno wygadać.
Walczyli tak oba, czekając, który się wprzód wyda, aż głosy ich doszły do uszu ciekawie przesłuchujących się i niepokoju pełnych gości. Starosta poznał głos poczciwego sługi Wojewody i mimo nalegań niedowierzającéj Heleny, wybiegł przed dom.
— Co u was słychać? — spytał szybko — nie witając się z Podstarościm. Był? Jest.
Do stóp W. Miłości ścielę się — rzekł kodeński wódz, jakże zdrowie.
Ad rem kochany panie! ad rem, był! jest?
Podstarości wskazał na P. Stanisława, jakby się przy nim wahał mówić.