Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/8

Ta strona została skorygowana.

Głos pana Stanisława, dawał się słyszéć, ale nie jeden, pomięszany z kilką innemi, tentent koni na podwórku, ze szczekaniem psów się mięszał. Na progu już stało dwóch mężczyzn i piękna młoda kobiéta. Za niemi szedł pan Stanisław czerwony, zakłopotany, pomięszany, wskazując im izbę na lewo. Nim poznamy się z gośćmi, pokażmy naprzód gospodarza. Odmalowała nam go pani Barbara, ale nie całkowicie. Siérota, młody i odludek, niegdyś dworak pana Wojewody z Kodnia, Sapiehy: tyleśmy tylko się od niéj dowiedzieli. Pan Stanisław nie wygląda nad wiek swój starszym, ogorzałą twarz, długiemi otoczoną włosami, rysów szlachetnych, prawie pięknych, zdobi rumieniec czerstwego zdrowia. Niebieskie oczy jego, mogłyby nie jednéj zalotnéj przydać się kobiécie, tak wyraziste, tak świetne, tak mówiące; rumiane nie wielkie usta, zdają się smutnie uśmiechać, na czole już także jakaś duma nie wesoła, a jednak czoło to pogodnego sumienia. I ciemnych, gęstych włosów, pozazdrościłaby kobiéta. Męzką na postawę, szeroki w plecach, choć cieńki jeszcze w pasie, wydaje się słuszniejszym niż jest w istocie.
W oczach, w ustach, w ruchu, w uśmiéchu, w mowie, odbija się proste, poczciwe, nie czémś zadrasnięte serce. Nałog samotności, rozmyślania i cierpienia podobno, nadał mu wyraz odrębny. Z pod stroju prostego, wieśniaczego, wygląda jak przebrany królewic, jak tajemnicza jakaś istota, nie na swojém miejscu.
A jednak proste to szlacheckie dziecko, wychowanek Wojewody, dworak Wojewody, a dziś z łaski jego pan czterech chłopów i kilkunastu włók ziemi na wieczność mu nadanych z Kodeńszczyzny.