gu stał bardzo przystojny blondynek, słusznego wzrostu, zbudowany kształtnie, coś wieśniaczego mający w wyrazie twarzy spokojnej, poważnej, ogorzałej nieco. Włosy jasne, wąs złotawy, duże niebieskie oczy, owal przedłużony, nos rzymski, cały krój fizyognomii miał w sobie coś cudzoziemskiego, nie niemieckiego.
Maholich, który w Galicyi stał długo, domyślał się polaka, ale gościa sobie przypomnieć nie mógł ani on, ani Rolina, której oczy niespokojnie go badały.
Gość stał z półuśmiechem zagadkowym na ustach, czekając ażeby go sobie przypomniano i poznano.
— Widzę — odezwał się w końcu głosem łagodnym i śpiewnym, że, choć dawny, dobry państwa znajomy — będę się musiał zaprezentować nanowo.
Podszedł kilka kroków wyciągając rękę ku pułkownikowi, a oczów nie spuszczając z Roliny, której rumieniec okrył twarzyczkę nagle. Ona go już po głosie poznała.
— Jakto — mówił przybyły — pułkownik już sobie ani Broniszów, ani Broniszowic, ani Staszka nie przypominasz?
Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.
124