Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.
136

czyła, willi sąsiednich liście jeszcze nie ocieniają, u wód niema nikogo, oprócz biednych ludzi: emigracya zdrowych i słabych dla rozrywki jeszcze się nie rozpoczęła.
Jak wszystkie przejściowe, ta pora roku najtrudniejszą jest do przebycia. W teatrach nowości niema, grają w nich tylko powtarzane i znane rzeczy, artyści dni powszednich; koncerta przebrzmiały, bale zjawiają się tylko wyjątkowo.
Jedyną pociechą rozmyślanie o tem co ma nastąpić i dokąd się z miasta potem uciecze.
Na Opern-Ringu w przepysznym pałacu, na którego przyozdobienie budowniczy cały swój zasób ornamentacyj najbogatszych wyszafował, jak gdyby chciał sąsiednich współzawodników przyprowadzić do rozpaczy, — na pierwszem piętrze, w gabinecie z wielkim smakiem i komfortem urządzonym, mężczyzna w sile wieku, z włosami ciemnemi, które się gdzieniegdzie srebrzyły, przechadzał się krokami powolnemi zamyślony, paląc cygaro więcej z nałogu niż potrzeby.
Widać było że ono było mu całkiem obojętnem; brał je do ust, nie ciągnąc dymu, obracał w palcach roztargniony.
Godzina była popołudniowa. Chwilami przez okna gabinetu wpadały doń promienie wiosenne-