go słońca, natychmiast przelatującemi zasłaniane obłokami. Z ulicy dochodził nieustający turkot powozów, który w końcu nawykłemu doń słuchowi, prawie się słyszeć nie dawał.
Mimo zapowiedzi dnia cieplejszego, na marmurowym kominie palił się ogień, kilka głowni w nim dogasało.
Pokój ten skromny, którego cały sprzęt składały: piękne biuro rzeźbione, stosowne do niego meble, szesląg i stolik dywanikiem okryty, z kilką krajobrazami szwajcarskiemi na ścianach, niczem się nie odznaczającemi, był widocznie gabinetem człowieka pracy. Na biurze leżały pootwierane listy w pewnym porządku, rachunki pod przyciskami, telegramy i notatki. Było ich sporo.
Właściciel nie wiele dbał aby mu tu pięknie było, ale chciał mieć wygodę. Fotel przed biurem zbudowany kunsztownie, dozwalał się do fantazyi pracującego obracać, podwyższać i rozkładać. Sprężyny i pulpity ułatwiały w nim spoczynek i czytanie.
Dwoje drzwi z gabinetu prowadziły do wnętrza domu i w korytarz, dzwonki elektryczne przy nich ułatwiały przywołanie służby.
Przechadzający się po pokoju był panem domu.
Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.
137