Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.
139

— Nie było go w domu, ale na dole czeka Jakób, aby mu dać znać gdy powróci.
Przechadzający się zlekka ruszył ramionami.
— Nie wiecie dokąd poszedł? — zapytał.
— Nikt nie wie...
Lekkiem ust skrzywieniem odpowiedziawszy na to, pan domu dał znak słudze że odejść może, gdy pośpieszne kroki dały się słyszeć w korytarzu i z kapeluszem w ręku wszedł znajomy nam Adam Morimer.
Z pogodną twarzą zbliżył się do ojca, gdyż oczekującym nań był pan Salomon Morimer — i poufale, z synowskiem poszanowaniem w rękę go pocałował. Ojciec dotknął ustami czoła jego, spoglądając nań z uczuciem, w którem coś jakby politowanie się przebijało.
— Miałeś co do mnie, ojcze? — zapytał.
— Tak jest, chciałem pomówić z tobą, czas wielki — rzekł spokojnie zasiadając w fotelu Salomon. — Naprzód jednak proszę cię o cierpliwość, nie przerywaj mi.
Wiesz, że mam ciebie jednego, że cię kocham, że żyję i pracuję tylko dla ciebie a twojego dobra pragnę.
Adam słuchał, twarz mu poważniała i oblokła się smutkiem, odgadywać już musiał zawczasu cel tej rozmowy.