Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.
140

— Mówmy z sobą otwarcie — ciągnął dalej Salomon. — Nie możesz się skarżyć abym ci skąpił swobody, albo hamował popędy i skłonności twoje. Dałem ci się rozwijać wedle wskazówek natury twej, choć ona bolesnego mi wyrządziła figla, bo chciałem mieć w tobie człowieka, coby na świecie mógł u steru i rudla poważną odegrać rolę — ty zaś zdajesz się mieć wcale inne powołanie.
Spojrzał na syna mówiąc, i spostrzegłszy go nieco zachmurzonym, dodał:
— Nie lękaj się, gwałtu ci nie zadam, chociaż, nie wiesz jak boleśnie jest pracować życie całe na zdobycie stanowiska, wdrapać się do połowy drabiny, która prowadzi do szczytu i widzieć trud swój straconym marnie, bo go synowskie nie przejmą ręce.
Westchnął — Adam odezwał się cicho:
— Ale jeśli kto nie ma tej ambicyi, aby się koniecznie dobijać do szczytu?
— Sądzisz że mnie o ten szczyt idzie? — odparł Salomon, ramionami wstrząsając. — Nie, ale w życiu jest prawem, że kto nie stoi u góry, musi być pod nogami u drugich, a to położenie nie do zazdrości, szczególniej dla nas.
— Ojcze mój — przerwał z poszanowaniem