Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.
141

Adam — dozwól mi jeszcze jedną uczynić uwagę, że szczyt o którym mówisz, nie jest jeden. Są inne równie wysokie.
— A... tak! — rozśmiał się szydersko Salomon — ale z wierzchołka ich są tylko piękne widoki dokoła! Sięgnąć z nich i zawładnąć niczem nie można. Ale, rzućmy te szczyty i przenośnie — dodał — powróćmy na nasz padoł smutny.
Boli mnie że nie chcesz ani mi dopomódz, ani iść za mną.
— Kochany ojcze — odezwał się Adam po namyśle — jakiekolwiek są moje usposobienia i skłonności, jak skoro mi rozkażesz, będę posłusznym...
— Ale ja właśnie przeciwko twoim usposobieniom iść nie chcę — rzekł ojciec — ani cię zmuszać do niczego. Wiem bardzo dobrze iż gwałt zadany naturze, nigdy owoców pożądanych nie przynosi. Człowiek się wysila, męczy i nic dobrego nie dokona.
Tymczasem położenie moje smutne. Stoimy w interesach bardzo świetnie, jesteśmy już dziś na tym szczeblu że moglibyśmy pozyskać wielki wpływ i siłę. A mnie ochota odpada od pracy. Po co? na co? kiedy jutro może wszystko to zli-