Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.
146

Słuchając tego długiego opowiadania ojcowskiego Adam się rzucił na krzesło, ręką nacisnął czoło. Spuścił oczy, milczał. Brzmiało to w jego uszach jak wyrok śmierci — pierwszy zawód w życiu...
Zimną ręką stary z bóstwa jego zdzierał zasłonę — błotem obrzucał ideał...
Ze zniszczeniem jego wszelki ideał ziemski stawał się dla poety niemożliwym. Jeżeli nie ona któż mógł być tą istotą wybraną... Jeżeli piękność tak cudowna była zwodniczą, poczemże na ziemi rozpoznać było można dzieci Boże od potomstwa kału i brudu?
Chciał ojcu nie wierzyć, zaprzeczyć mu, lecz stary Salomon tak zdawał się dokładnie być uwiadomionym, tak pewnym tego co mówił, i syn tak był nawykłym do wierzenia mu ślepo, a tak mało przygotowanym na obronę, iż mu słów i męztwa zabrakło.
— A! kochany ojcze! — przerwał wreszcie — to są zazdrosnych potwarze! To niepodobieństwo...
— Przygotowany byłem do tej odpowiedzi — odezwał się Salomon spokojnie i łagodnie, z wyrazem politowania, bo mu syna żal było. — Możesz sam po części sprawdzić to co mówię i prze-