twojej miłości, wyzyskiwanej niegodziwie, jest bardzo pospolitą. Lękam się jednego, — spotkania twego z nią teraz. Wzburzony, roznamiętniony, nie wytrzymasz, wybuchniesz — powiesz jej wszystko co słyszałeś o niej. Zamiast śledzić ją i przekonać się, odwołasz się do niej samej. Rzucisz oskarżeniem w oczy, a ona — potrafi ci się tak wytłómaczyć, tak uczynić niewinną, takim uczynić niewdzięcznym, zbrodniarzem, iż gotów będziesz padłszy na kolana o przebaczenie jej prosić... Jest to tryb zwykły. Przestrzegam...
Ja ci dam radę inną. Miej wiarę we mnie i moc nad sobą. Spokojnie, bez wymówek się z nią pożegnaj, nie obwiniaj, scen nie rób, bo zostaniesz zwyciężonym. Gdyby na swą obronę nic więcej nad łzy nie miała, starczą one na odjęcie ci siły, na oślepienie. Najlepszym środkiem — ucieczka.
Jako poeta i artysta, dawno pragnąłeś zwiedzić Włochy; jest to podróż, z którą ja dla ciebie się ociągałem, aby cię więcej jeszcze nie rozmarzyła. Dziś wolę cię już widzieć rozkochanym w Venerze Medycejskiej w Florencyi, w jakiej Galatei z Museo-Pio-Clementino, w jakiej Hebe, nawet w czarnookim modelu lub bronzowej dziewczynie z Capri, której prostota i głupota prędko
Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.
148