Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.
183

nie uderzyła. Czeka majestatyczny, spokojny, wielki, znudzony trochę...
Zaledwie skłonił głową płacącym mu podatek. Wie że jest geniuszem, i że mu się cześć należy.
Twarz to już, niestety, nie ta co uśmiechem czarownym z za chmur zadumy porywała serca i zawracała głowy — ale oblicze smutnego wieszcza, poety tonów, stojącego na wyżynie. Dziś uśmiech jego więcejby był wart jeszcze, ale on już nim nie darzy.
Posągowo zimny, zwolna przystąpił do fortepianu, oklaski uśmierzają się i milkną powoli — cisza zalega salę. Wszystkie oczy wlepione w niego — oczekiwanie wielkie...
Uderzył w klawisze. Jest to ten sam mocarz jeszcze, który największą siłę i największy ton ma na zawołanie, a dziś już mechanicznie posługuje się niemi, nie potrzebując wlewać uczucia, szafować duchem. Palce same mu grają.
Wrażenie jest ogromne. Przyczynia się do niego przeszłość, urok postaci — twarz i suknia. Sala cała w uniesieniu bije brawa. Marmurowy wieszcz zgina się nieco, ironiczny uśmiech drga mu na ustach. Biją oklaski jeszcze... Dzięku-