sypały się ze wszech stron pod stopy ubóstwianego wirtuoza.
Skłonił głowę, rękę położył na piersiach, i zniknął.
Tłum wreszcie odpływać zaczął. Baron St. Foix pożegnawszy się znikł utonąwszy w tej ludzkiej fali, pułkownik niezgrabnie podał rękę córce — Rolina szła poważnie rozglądając się dokoła.
Była prawie pewną że ktoś z tych co się do niej zdala oczyma modlili, pomimo ścisku zbliżyć do niej się musi.
Mijając pozdrawiało ją wielu.
Wyjście trudniejszem jeszcze było niż wciśnięcie się do sali. Pułkownik w najwyższym stopniu niezręczny, rady sobie dać nie mógł. W wojsku nigdy z podobnym nieładem i niesubordynacyą nie miał do czynienia.
Z ust co chwila wyrywało mu się — Sakr... i Tausend... ale to nic nie pomagało. Rolina dość obojętna, pewna siebie, korzystała z tego i strzelała oczyma... Wieczór uczynił na niej wrażenie miłe, dopięła tego czego chciała. Los, który nie zawsze jej tak sprzyjał, tym razem był bardzo łaskawy.
Ufała w gwiazdę swoją.
Na ostatek po utrapionej podróży przez salę,
Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/191
Ta strona została uwierzytelniona.
187