od klucza... Zaledwie wzrok jej przeniknął do wnętrza mieszkania Balbiny, odskoczyła z najżywszą niecierpliwością, wpadła do swojego pokoju i biegać po nim zaczęła, cała wzburzona, rwąc na sobie wieczorne ubranie.
Gniew pałał w jej oczach, ręce drżały; parę razy chwytała już za klamkę drzwi wiodących ku sypialni ojca, i wstrzymywała się wahając. Pierś jej poruszała się gwałtownie, oczy się coraz bardziej zaogniały, twarz przybrała wyraz mściwy i zły, usta krzywiły się bólem wewnętrznym.
Nie mogąc w końcu powstrzymać tego wzburzenia, z hałasem otworzyła drzwi gabinetu, przebiegła potrącając po drodze krzesła, salon ciemny i wpadła do ojca, który właśnie nad świecą zapalał cygaro austryackie, które dopiero od upartego płomienia, po kilku minutach usilnej pracy, rozgorzeć może.
Zobaczywszy ją pułkownik rzucił cygaro — pobladł.
— Jest... jest tu znowu! — krzyknęła dzikim, podniesionym głosem. — Znowu tutaj jest! pomimo że mi się to nieznośne stworzenie na oczy pokazywać nie miało.
Ojciec wie — że ja ją nienawidzę! nie cierpię i — pozwala! toleruje!
Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.
212